14:57

Ulubieńcy kwietnia i maja | Annabelle Minerals, Pierre Rene, Eveline, Lovely

Ulubieńcy kwietnia i maja | Annabelle Minerals, Pierre Rene, Eveline, Lovely

14:57

Ulubieńcy kwietnia i maja | Annabelle Minerals, Pierre Rene, Eveline, Lovely


W końcu pora na ulubieńców!! Bardzo się cieszę, bo naprawdę nie mogłam się doczekać, aby móc podzielić się swoimi hitami kosmetycznymi minionych dwóch miesięcy. W zeszłym miesiącu ulubieńców nie było, bo mój aparat postanowił się zepsuć, ale wszystko już jest w porządku i w końcu mogę zasiąść i napisać dla Was ten tekst. Od razu mówię, że rzeczy będzie sporo (no w końcu z dwóch miesięcy) i to zarówno z pielęgnacji jak i z kolorówki. Czytajcie, czytajcie do końca, bo naprawdę warto. Mam Wam do pokazania same perełki.

W kwestii pielęgnacji sporo się u mnie aktualnie dzieje. Swoją skórę myję pianką marki Pollena Eva, która jest zalecana dla skóry z zaczerwienieniami, czyli takiej jak moja. To naprawdę świetny produkt, który nie wysusza skóry i jest dla niej delikatny. Bardzo polecam tym bardziej, że jest to polska marka ;)
Kolejny produkt to jedna z nowości w ofercie marki Annabelle Minerals i jest to  naturalny olejek wielofunkcyjny Stay Essential. Produkt, który stosuję zarówno na twarz, na końcówki włosów jak i na skórki wokół paznokci. W każdej roli świetnie się sprawdza. Pięknie pachnie, ma świetny skład i naprawdę nawilża skórę. Rano po przebudzeniu cera jest odżywiona i wiem, że dostała to czego było jej potrzeba. Ten produkt może być prawdziwym hitem marki Annabelle Minerals. Oczywiście ogromny plus za opakowanie z pompką - bardzo ułatwia stosowanie olejku.

Kolejne dwa produkty to maska i peeling enzymatyczny firmy Tołpa. Jak widzicie peeling jest już na wykończeniu, a to tylko świadczy o tym jak bardzo lubię ten produkt. Rewelacyjnie złuszcza naskórek i odświeża skórę. Wystarczy go nałożyć na skórę, a resztę robi on sam. Szczypie dość mocno, ale dla mnie jest to tylko dowód na to, że on faktycznie działa. Stosuję go dwa razy w tygodniu i po niecałych dwóch miesiącach widzę różnicę w stanie mojej cery. Nie ma wyprysków, pory są oczyszczone, a skóra jest gładziutka.

Ten peeling w duecie z maską rewelacyjnie działa. Maska naprawdę głęboko oczyszcza pory i delikatnie ściąga skórę. Uwielbiam używać jej przed większymi wyjściami, bo działa ona kompleksowo. Dość szybko wysycha na skórze i nie jest aż tak problematyczna do zmycia jak np. maseczki Ziaji.


Pielęgnacja włosów u mnie to ostatnio powrót do masek Nivea i obecnie stosuję tą do włosów suchych i łamliwych. Pięknie pachnie, świetnie działa na skręt moich loków. No i nie muszę jej trzymać na włosach przez pół godziny. Nakładam, masuję dokładnie dłońmi i po chwili zmywam ;)

Ale żeby nie było nudno to do tej maski dodaję kilka kropli różowej płukanki Cameleo marki Delia i w ten sposób otrzymuję mniej lub bardziej różowe włosy.


Patrzę na stos kolorówki przede mną i myślę, że zacznę od bazy. Moim odkryciem i ulubieńcem od pierwszego użycia jest Liquid Primer marki Pierre Rene. Dostałam go podczas konferencji Meet Beauty i przyznam, że podchodziłam do niego sceptycznie, bo ciężko było mi sobie wyobrazić nakładanie olejku pod podkład. Jak się okazuje to przekonanie było błędne, bo baza okazała się fenomenalna. Ma faktycznie olejkową konsystencję, ale po nałożeniu na skórę nie jest tłusty. Przypomina taki suchy olejek (trochę paradoks, ale uwierzcie na słowo). I co ta baza robi? Poza tym, że wygładza lekko skórę to  sprawia, że każdy podkład wygląda na niej świeżo i bardzo naturalnie. Dodaje makijażowi takiego naturalnego blasku. Sama byłam zdziwiona, ale mając ten olejek pod makijażem otrzymałam komplement od starszej pani, że mam śliczny makijaż, że jest taki świeży! Aktualnie jestem mniej więcej w połowie opakowania i naprawdę dobrze mi służy.


Podkład, który jest moim ulubieńcem i również nowością w mojej szufladzie to Eveline Liquid Control. Kupiłam go podczas ostatniej promocji w Rossmannie i jestem nim zachwycona! Po pierwsze plus za sporą gamę kolorystyczną i ładne odcienie dopasowane do Polek. Po drugie świetne krycie przy zachowaniu ultralekkiej formuły. Podkład jest niezwykle płynny i naprawdę niewyczuwalny na skórze. Bardzo mi się podoba jego wykończenie na skórze. Więcej napiszę Wam o nim w oddzielnym wpisie ;)


Największym hitem tego zestawienia jest z pewnością korektor Lovely Liquid Camouflage. Aż ciężko uwierzyć, że tak tania, drogeryjna marka stworzyła tak genialny produkt. Uwielbiam go do tego stopnia, że wykończyłam jedno opakowanie i teraz usilnie próbuję zaopatrzyć się w kolejne, ale niestety nigdzie nie mogę do dostać. Pisałam o nim już na blogu (tutaj!).


Puder, który super mi się sprawdza to sypaniec w wersji Mineral od Lovely. Dobrze matowi skórę i jest naprawdę bardzo wydajny. Podoba mi się jego wykończenie na skórze i to jak świetnie współgra z cerą. Po spracowaniu się ze skórą nie jest już płaskim matowym pudrem. Jedyny minus jaki zauważam to jego przeokrutnie słodki zapach i smak, który podczas aplikacji dostaje się do nosa i ust. Mnie osobiście straszliwie to drażni...


Możemy śmiało stwierdzić, że lato mamy już w pełni ;) Pogoda naprawdę dopisuje, a ja letnich miesięcy nie wyobrażam sobie bez brązera i rozświetlenia. W tej kategorii mam do pokazania dwa produkty. Pierwszy z nich to Butter Bronzer marki Physicans Formula (która niestety zostaje wycofana z Douglasa...). Ten brązer jest fantastyczny! Ma piękny lekko ciepły odcień, który idealnie wygląda na skórze tworząc efekt naturalnej opalenizny. Jego wykończenie jest satynowe, co mam wrażenie, że ostatnio  jest dość pożądane. Dodatkowo jego odcień jest dość jasny, więc jeśli macie bladą karnację to na pewno się u Was sprawdzi. A i jeśli lubicie zapach kokosa, bo on pachnie nim mega intensywnie ;)


Moje konturowanie dopełnia czekoladowe duo MUR Bronze & Glow. Oba produkty świetnie mi się sprawdzają. Brązer jest jasnym, dość neutralnym odcieniem, a rozświetlacz to piękne szampańskie złotko. Oba bardzo dobrze wyglądają na skórze i dobrze się rozcierają, nie tworząc plam. Takie duo to świetna opcja na podróż - jest małe i bardzo poręczne.


Mój makijaż oka to ostatnio dość proste cieniowanie w ciepłej tonacji i jakaś błyskotka na środku powieki. Jakoś tak się poskładało, że ostatnio praktycznie codziennie sięgam po paletę cieni IMAGIC, którą kupiłam na Aliexpress. Mimo, że mam do niej pewne zastrzeżenia to naprawdę przyjemnie mi się jej używa i przy jej pomocy powstają ładne makijaże ;) Ona również doczekała się oddzielnej recenzji, którą możecie przeczytać tutaj.


Mówiąc o błyskotkach na oczach, myślę, że w 90% moich makijaży w ostatnim czasie sięgałam po rozświetlacz Top Shop Chameleon Highlighter w odcieniu Mother of Pearl. Ten produkt jest unikatem w mojej kolekcji i uwielbiam go używać. Mieni się przepięknie milionem drobinek i jest naprawdę wielowymiarowy. O nim również pisałam na blogu już jakiś czas temu, więc odsyłam Was do tego wpisu. Jeśli macie dostęp do kosmetyków marki Top Shop to z pewnością warto go kupić.


Do takich błyskotek na oku najlepiej sprawdza mi się Glitter Primer z Nyxa. Używam go zawsze pod wszelkie pigmenty i jeszcze nigdy mnie ten produkt nie zawiódł. 

I  jeszcze mam Wam do pokazania tusz do rzęs dla którego porzuciłam swojego ulubieńca L'oreal VML So Couture. To tani tusz Eveline Volume Celebrites. Kupiłam go podczas promocji w Rossmannie i pokochałam. Ma silikonową szczoteczkę, jest bardzo czarny i daje cudowny efekt na rzęsach. 


Na koniec oczywiście produkty do ust i mam do pokazania trzy różne pomadki. Po pierwsze matowa pomadka Golden Rose numer 18, czyli piękna, chłodna czerwień, która zawsze dopełnia mój makijaż kiedy mam sobie koszulkę Levisa ;) Moim przyjaciółkom również bardzo spodobał się ten kolor ;)


Druga pomadka to Wet n Wild w odcieniu Rebel Rose - coś bardziej zgaszonego i mniej rzucającego się w oczy. Ten kolor jest jednym z moich najbardziej ulubionych i bardzo często mam ją na ustach.

I ostatnia pomadka to klasyczna szminka marki Kobo 506 Timeless Beauty o matowym wykończeniu. Bardzo się z nią polubiłam, bo jest to śliczny, lekko ciepły odcień nude i pasuje na wiele okazji. No i to lustrzane, zamykane na magnes opakowanko!


I to już wszystko! Uff, było tego naprawdę sporo ;) Dajcie znać czy dobrnęłyście go końca i co wpadło Wam w oko. No i klasycznie czekam na Wasze hity w komentarzach :)

17:00

NOWOŚĆ Wibo Unicorn Tears Face and Lip Primer | Recenzja

NOWOŚĆ Wibo Unicorn Tears Face and Lip Primer | Recenzja

17:00

NOWOŚĆ Wibo Unicorn Tears Face and Lip Primer | Recenzja


Nawet nie wiecie jak dużo mam nowych kosmetyków, o których chcę Wam napisać! Przez tą przerwę związaną z brakiem aparatu narobiłam sobie sporo zaległości. Nie mam pojęcia kiedy się z tego odkopię, ale jedno jest pewne - będę miała o czym pisać ;)

Dzisiaj chcę zaprosić Was na recenzję jednej z nowości w asortymencie marki Wibo, czyli bazy Unicorn Tears. W przypadku tego produktu nie da się nie zauważyć "inspiracji" słynnymi olejkami Farsali, ale o swoim stosunku do takich procederów kiedyś już pisałam i nie chcę tego powielać (kto jest ciekawy niech zerknie na ten wpis). Tak czy inaczej propozycja marki Wibo jest jednak dziesięć razy tańsza i uważam, że należy temu produktowi dać szansę. 


Przyznam szczerze, że ja na samym początku nie byłam do tego produktu przekonana, ponieważ sponsorowane recenzje to były same ochy i achy - nie wnosiły jak dla mnie nic pożytecznego, co w jakikolwiek sposób przekonałoby mnie do zakupu tych kropelek. 

Jak już ten cały szum trochę ucichł i odszedł to dopiero wtedy zainteresowałam się tym produktem i postanowiłam, że może jednak warto byłoby go kupić. 

Unicorn Tears to nic innego jak olejek, który ma spełniać rolę odżywczego primera i serum, takie 2 w 1. Zamknięty jest w szklaną buteleczkę z pipetą, która w przypadku takiego olejkowego kosmetyku sprawdza się idealnie. Baza sama w sobie jest różowa, jednak po aplikacji na skórę jej kolor zupełnie znika.


To co zauważyłam to na pewno fakt, że jest to produkt bardzo wydajny. Naprawdę nie potrzeba go dużo, aby idealnie pokryć buzię. Po aplikacji zostawia lepką warstewkę, a to wpływa pozytywnie na trwałość makijażu, ponieważ nakładany podkład lepiej chwyta się właśnie takiej bazy. 

Używam jej od około dwóch tygodni i nie zauważyłam aby pogorszył się stan mojej cery, więc nie zapycha i nie podrażnia skóry. Bardzo przyjemnie mi się jej używa i z wielką chęcią rano nakładam ten olejek na skórę.

Świetnie działa również jako baza pod pomadki, szczególnie te matowe. Dobrze je nawilża i przygotowuje na nałożenie szminki. Z tą bazą możecie zapomnieć o suchych skórkach, które często są zmorą wielu kobiet. 

Nie stosuję go jako serum, ponieważ zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Ja kupiłam ten kosmetyk właśnie z myślą o stosowaniu go jako bazę pod makijaż. Zresztą mam swoją sprawdzoną pielęgnację i nie potrzebuję jej zmieniać czy też udoskonalać. Nie będę zatem oceniała tego olejku pod tym kątem.

I jeżeli mam być szczera to muszę powiedzieć, że jest jedna rzecz, która mi w tym produkcie nie pasuje - zapach. Chemiczny, słodki, taki ulepek z jakąś nieokreśloną nutą w tle. Mi osobiście się nie podoba, ale na szczęście ulatnia się po aplikacji na skórę. Zdecydowanie wolę mniej chemiczne zapachy, a najlepiej byłoby gdyby był zupełnie bezwonny.


Podsumowując jest to naprawdę dobry, godny Waszej uwagi primer pod makijaż w przystępnej cenie i uroczym opakowaniu. Testowałam go z wieloma różnymi podkładami i z każdym świetnie współpracował. Dodaje skórze blasku i zmiękcza wykończenie nawet matującego podkładu. Polecam go szczególnie osobom ze skórą suchą bądź normalną. Spróbowałabym go jednak też przy cerze mieszanej i tłustej, bo niewykluczone, że się sprawdzi ;)

Dajcie mi znać czy macie Unicorn Tears ;) Jak u Was sprawdza się ten produkt? 



15:05

Makijaż paletą cieni IMAGIC | Paleta cieni z Aliexpress

Makijaż paletą cieni IMAGIC | Paleta cieni z Aliexpress

15:05

Makijaż paletą cieni IMAGIC | Paleta cieni z Aliexpress


Tak jak obiecałam ostatnio, dzisiaj pokażę Wam makijaż z użyciem palety IMAGIC i jej możliwości podczas pracy. Makijaż zdecydowanie nie jest użytkowy, ale chciałam użyć dużej ilości cieni. Troszkę graficzny, mocno błyszczący i na pewno rzucający się w oczy.



Pokazuję samo oko, ponieważ chodziło mi głównie o makijaż cieniami z palety. Użyłam wszystkich cieni błyszczących oraz matów: Winky, Classic, Wine, Drama. I pomimo, że mam w szufladzie zdecydowanie lepsze cienie, to po tą paletę sięgam praktycznie codziennie. Ma w sobie coś co mnie przyciąga ;)


Makijaż dopełnia pasek rzęs oraz złoty brokatowy eyeliner marki Golden Rose, który uwielbiam i polecam każdej sroczce. W przystępnej cenie otrzymujemy rewelacyjny produkt.


Dajcie znać co sądzicie o samym makijażu jak i o nasyceniu cieni i ich wyglądzie na oku ;)



19:07

IMAGIC PROfessional cosmetics 16 Color Eyeshadow Palette | Recenzja + swatche

IMAGIC PROfessional cosmetics 16 Color Eyeshadow Palette | Recenzja + swatche

19:07

IMAGIC PROfessional cosmetics 16 Color Eyeshadow Palette | Recenzja + swatche



Dostaję od Was po kilka lub kilkanaście wiadomości i zapytań na temat palety cieni, którą pokazałam na Instagramie. Obiecałam, że na pewno napiszę o niej na blogu i pokażę ją z bliska. Chciałam jedynie ją mocniej poznać i dobrze przetestować aby wyrobić sobie zdanie na jej temat. Dzisiaj zapraszam na post poświęcony kolejnej palecie dostępnej na Aliexpress IMAGIC PROfessional cosmetics ;)

Ja swoją paletę kupiłam po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii w internecie na różnych blogach i forach. Wiedziałam jednak, że mogę się rozczarować, bo jeśli chodzi o cienie to mam już spore wymagania, ale stwierdziłam, że jeśli okaże się dobra to będę mogła ją Wam polecić. Cena palety po przeliczeniu na złotówki to około 25 zł. 

Kiedy do mnie dotarła była zafoliowana, a w środku znajdowała się bezbarwna plastikowa wkładka zabezpieczająca cienie. Paleta jest wykonana z kartonu w kolorze różowego złota z ciekawą fakturą. Na przodzie i tyle palety mamy czerwone napisy. Dla mnie to połączenie kolorystyczne nie jest zbyt trafione, ale nie będę się czepiać. Samo opakowanie jest kwadratowe, średniej wielkości.

W środku palety mamy lusterko, które jest dobrej jakości - nie zniekształca. Myślę, że z powodzeniem jesteśmy w stanie wykonać przy nim makijaż. Oprócz tego oczywiście cienie! 16 kolorków w kwadratowych wypraskach. Każdy z wytłoczonym napisem IMAGIC.


Jeśli chodzi o ich jakość to jest ona nierówna. Bardzo duża różnica w pigmentacji między matami, a cieniami metalicznymi - na plus dla tych drugich. Maty między sobą też różnią się jakością. Kilka z nich jest naprawdę do niczego.

Aby było wszystko jasne opisałam każdy z cieni i określiłam ich pigmentację:

1. Classic - waniliowy matowy cień, dość ciemny (patrząc na niego jako ten podstawowy cielisty cień), niska/średnia pigmentacja, jest to kolor, który ciężko transferuje się z pędzla na powiekę. 

2. Winky - cieplutki jasny brąz, matowy, idealny jako cień transferowy, ma średnią pigmentację, ale w tym przypadku to zaleta, bo łatwo osiągnąć nim efekt chmurki, ten kolor jesteśmy w stanie delikatnie zbudować.

3. Rebel - ognisty, rudy odcień o metalicznym wykończeniu, wilgotny, lepki pod palcem, pigmentacja to jakiś kosmos - czysty pigment. Pięknie prezentuje się na oku. nie zanika w ciągu dnia.

4. Smoked - kolor bordowy, matowy, o bardzo dobrej pigmentacji, nasycenie koloru da się stopniować, a sam cień bardzo ładnie się blenduje.


5. Malloy - mój faworyt w tej palecie, nietypowy metaliczny odcień chłodnego złota z lekką różową nutką, unikatowy kolor. Bardzo intensywny, lekko duochromowy. Przyznam szczerze, że dość ciężki do opisania ;)

6. Hung - lawendowy, matowy odcień raczej o niskiej pigmentacji, nie za wiele jesteśmy w stanie z niego wyciągnąć. Na skórze wygląda raczej sino i nieestetycznie.

7. Bubble - bordowo- żurawinowy odcień, kolejny metalik powalający pigmentacją. Miękki i lepki, świetnie chwyta się pędzla i przenosi z niego na powiekę. Super również nakłada się palcem. 

8. Vamp - to kolor matowy, który dużo obiecuje w palecie, jednak na skórze wychodzi dość słabo. W opakowaniu ciemny brąz, a na skórze takie mleko z kawą (nawet nie kawa z mlekiem...), słabiutko... Chociaż swatchuje się całkiem nieźle.


9. Singh - bardzo miękki cień. Piękne metaliczne złoto, zapierające dech w piesiach. Super się z nim pracuje, na oku oddaje swój pigment i metaliczność w 100%.

10. Profesh - matowy rudo- brąz o średniej pigmentacji. Świetnie się blenduje i da się jego intensywność lekko zbudować. Jeśli używałam tej palety to ten kolor zawsze lądował na oku ;)

11. Wine - niby brązowy odcień, ale dla mnie ma w sobie domieszkę fioletu. Całkiem przyzwoita pigmentacja, da się zbudować intensywność na powiece. Nie ma może w nim takiej głębi koloru, ale jest naprawdę ok.

12. Drama - różowo- bordowy matowy cień, minimalnie bardziej suchy od innych, ma bardzo dobrą pigmentację, da się z niego wyciągnąć cały pigment. Naprawdę super cień.


13. Drive - kolejne metaliczne złotko, tym razem bardziej pomarańczowe, znowu idealnie napigmentowany cień. 

14. Bold - chłodny ciemny brąz, o matowym wykończeniu, bardzo dobra pigmentacja, świetnie się blenduje na powiece. 

15. Garica - ostatni metalik w tej palecie, brązowy, chłodny odcień, masełkowaty tak jak inne metaliczne cienie, intensywnie napigmentowany.

16. Prowl - w tej paletce robi za czarny cień, ale dla mnie nie jest to czerń najwyższych lotów. Na skórze wychodzi jako taki szaro-czarny, bez wyrazu. Wygląda jak po prostu ciemny, brudny cień, ale na pewno nie jak czarny.


Jak widzicie większość cieni jest naprawdę rewelacyjnie napigmentowana. Ja osobiście wywaliłabym z tej palety cień: Classic, Hung, Vamp i  Prowl. Dla mnie są zbyteczne, ponieważ zupełnie nie spełniają swojej funkcji. Pozostałe 12 kolorów jest super, a w szczególności te cienie metaliczne.


Zdaję sobie jednak sprawę, że jeśli chodzi właśnie o metaliczne wykończenie to tak naprawdę rzadko kiedy zdarzają się niewypały. Gorzej z cieniami matowymi, a w tej palecie uważam, że są przyzwoite i jak najbardziej da się z nimi pracować.

Dwanaście spośród szesnastu cieni jest naprawdę super i tak sobie myślę, że jeśli lubicie takie kolory i chcecie troszkę poczekać na przesyłkę to warto ją sobie zakupić.

W następnym poście pokażę Wam przykładowy makijaż przy użyciu jedynie tej palety. Jedno mogę powiedzieć już teraz - da się nią wiele wyczarować ;)




21:49

Podkład wygładzający Lumene Blur | Pierwsze wrażenia + swatche + porównanie

Podkład wygładzający Lumene Blur | Pierwsze wrażenia + swatche + porównanie

21:49

Podkład wygładzający Lumene Blur | Pierwsze wrażenia + swatche + porównanie



Nawet nie wiecie jak bardzo jestem zła. Mój ukochany aparat postanowił sobie po prostu umrzeć i jestem aktualnie blogerką bez sprzętu do cykania zdjęć... Post miał być już w weekend, ale aparat postanowił pokrzyżować mi plany. 


Docelowo ten post miał być o zacnej palecie ceni, ale nie mam możliwości przygotowania zdjęć. W swoim folderze na laptopie znalazłam jednak zdjęcia przygotowanie do tekstu o podkładzie Lumene Blur. Znalazłam nawet notatki w swoim kalendarzu na jego temat. Myślę, że śmiało mogę się dzisiaj podzielić pierwszymi wrażeniami na jego temat, ponieważ z tego co pamiętam używałam go przez 3 dni ;) Na tyle wystarczyła mi próbka, którą miałam i powiem Wam, że ten podkład naprawdę bardzo miło mnie zaskoczył. 

Wystarczy tego przydługiego wstępu, zapraszam na dogłębne pierwsze wrażenie na temat podkładu wygładzającego Lumene Blur. 

Jakiś czas temu postanowiłam wykorzystać swoje punkty jakie udało mi się zdobyć robiąc zakupy w drogerii Ekobieca. Stwierdziłam, że zamówię za nie próbki podkładów, których byłam ciekawa i trafiło między innymi na podkład wygładzający Lumene Blur. Wybrałam najjaśniejszy odcień, czyli 0 Light Ivory. 

Powiem Wam, że naprawdę zaskoczona byłam jego konsystencją i jasnym kolorkiem, który wtedy idealnie stapiał się z resztą mojego ciała. Konsystencja tego podkładu jest troszkę gęsta, może nawet powiedzieć, że żelowa - bardzo przyjemna. Krycie tego podkładu jest naprawdę zaskakująco dobre. To co widzicie na zdjęciu to jedna cienka warstwa nałożona gąbką. Ukrywa wszelkie zaczerwienienia, a to z nimi mam problem na policzkach. Pięknie wygląda na skórze, daje naturalny efekt glow. 


Ja oczywiście zawsze utrwalam podkład pudrem. W przypadku tego przez trzy dni testowania stosowałam go z pudrem Banana marki Ben Nye i wszystko wyglądało razem pięknie. To co jeszcze mogę powiedzieć na jego temat to fakt, że podkład świetnie łączył się z korektorami, których używałam. Z tego co wyczytałam sobie ze swoich zapisków stosowałam go z korektorem Makeup Revolution Conceal & Define, Catrice Liquid Camouflage oraz z cięższym MUFE Full Cover. A obok wzmianki o korektorach duża klamra i napis: Z KAŻDYM REWELACJA! Czyli było bardzo dobrze.


Mi samej ten podkład nosiło się bardzo komfortowo i wtedy też wpisałam go na listę swoich kosmetycznych życzeń. On wykończeniem na skórze przypominał mi podkład Bourjois Healthy Mix, trochę Rimmel Lasting Finish. Oba bardzo lubię i ten również się sprawdził.

Do jego trwałości również nie miałam żadnych zastrzeżeń, a u mnie test podkładu to co najmniej 10 godzin. Moje dni są zwykle długie, nigdy w trakcie dnia nie poprawiam makijażu. 

A, zapomniałam napisać, że podkład nie oksyduje po aplikacji, a to bardzo duża zaleta ;) Kolor pozostaje niezmieniony przez cały dzień. Porównałam go dla Was z trzema innymi podkładami w jasnych odcieniach i możecie to zobaczyć na pierwszym zdjęciu.


Ja na pewno go kupię do swojego kufra, bo wydaje mi się, że może to być też produkt, który sprawdzi się u kobiet dojrzałych lub u tych, które mają cerę suchą. Bardzo polecam! Na początek można oczywiście przetestować go sobie zamawiając próbkę ;)




15:41

Tani i drogeryjny odpowiednik cienia Angellic Huda Beauty | Cień My Secret Glam&shine numer 19

Tani i drogeryjny odpowiednik cienia Angellic Huda Beauty | Cień My Secret Glam&shine numer 19

15:41

Tani i drogeryjny odpowiednik cienia Angellic Huda Beauty | Cień My Secret Glam&shine numer 19


Która z Was nie słyszała o słynnym cieniu Angellic z palety Huda Beauty Rose Gold? Idealnie wyważony róż z domieszką złota. Perłowo-opalizujący i naprawdę wyjątkowy. Jeżeli ciekawi Was jaki tani drogeryjny odpowiednik dla niego znalazłam to zapraszam na dzisiejszy post ;)


Dzięki marce My Secret udało mi się znaleźć jego drogeryjny odpowiednik. Jest nim pojedynczy cień z serii Glam&shine w numerze 19. O tym, że lubię te cienie pisałam już nie raz na blogu. No, bo one faktycznie są wyjątkowe! W dotyku pod palcami lekko miękkie, masełkowate i napigmentowane do granic możliwości. Z tym konkretnym cieniem jest tak samo.


Jego kolor jest niemal identyczny jak oryginał na którym był wzorowany. Jasny róż ze złotą poświatą. Pięknie wygląda w rozświetlonych, świeżych makijażach.


Kiedy mam go na powiekach to często dostaję pytania o to co się tak mieni. No i to właśnie ten cień. Wyjątkowy i niepowtarzalny. Najlepiej aplikować go na lepką bazę (np. żel do brokatu z Nyxa) palcem lub pędzelkiem syntetycznym - takie włosie najlepiej oddaje produkt na skórę.


I na swatchach możecie zobaczyć jak cień prezentuje się kiedy światło pada na niego pod różnym kątem.


No więc jeśli lubicie takie błyszczące pięknotki na powiekach to polecam się w ten cień zaopatrzyć. Oczywiście kupicie go w Naturze za około 15 zł.


Copyright © majmejkap , Blogger