14:40

Recenzja palety Abstrakcja Glamshop x MsDoncellita | Czy wszystko jest takie kolorowe?

Recenzja palety Abstrakcja Glamshop x MsDoncellita | Czy wszystko jest takie kolorowe?

14:40

Recenzja palety Abstrakcja Glamshop x MsDoncellita | Czy wszystko jest takie kolorowe?

Jestem gotowa żeby napisać Wam więcej wszystko o efektach współpracy kolejnej youtuberki z Glamshopem. Marta wypuściła też rozświetlacz, ale dzisiaj chcę się skupić na palecie cieni Abstrakcja. Na blogu pojawiły się moje pierwsze wrażenia dotyczące tych cieni i pierwszy makijaż. Od tamtej pory eksploatowałam tą paletę do granic możliwości, codziennie, konsekwentnie robiłam nią makijaż. Nawet jeśli był to jeden cień to zawsze z tej palety. Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii na jej temat to zapraszam Was na dzisiejszy wpis. Mam Wam naprawdę sporo do powiedzenia napisania. 

Zacznę od tego, że osobiście czekałam na tą współpracę bardzo, bardzo. Nie mogłam się doczekać, bo już po pierwszych zapowiedziach wiedziałam, że kolorystyka będzie w punkt, taka jaką lubię najbardziej. Moja intuicja mnie nie zawiodła, bo kolory w palecie są totalnie "moje".


Marta cudownie to wszystko stworzyła, układ cieni, forma palety na 9 cieni, grafika. Po filmie z premierą byłam zachwycona jeszcze bardziej. A to, że ją kupię było pewne na milion procent.

No i dobra, zamówiłam zestaw razem z rozświetlaczem, paczka przyszła po kilku dniach. Wszystko ładnie opakowane w perłoworóżową bibułkę z naklejką MsDoncellita. I w sumie wszystko pięknie, ładnie, aż do momentu dobrania się do zawartości. Tak naprawdę to przez chwilę pomyślałam, że ja mam jakiś używany zestaw... Chociaż to bardziej odnosiłoby się do rozświetlacza, bo opakowanie było brudne, a sam rozświetlacz dookoła miał tłuste plamy, co wiem, że wynika z formuły rozświetlacza, no ale mimo wszystko jakoś tak dziwnie to wyglądało.

Opakowanie palety było przybrudzone na krawędziach, ale udało mi się to zetrzeć płynem micelarnym. Wizualnie na żywo paletka jest urocza. Trochę nie rozumiem dlaczego nie ma w niej lusterka, tak jak w przypadku innych palet na 9 cieni w Glamshopie. Jest na nie miejsce, bo w patrząc na paletę z boku jest w niej luka gdzie idealnie zmieściłoby się lustro. Dlaczego tak się tego czepiam? Paleta jest o 30 zł droższa od innych dziewiątek, więc myślę, że to lusterko naprawdę zmieściłoby się w budżecie. No, ale mniejsza o to.




Miejsca gdzie są magnesy i krawędzie palety wyglądają nieestetycznie. Po pierwsze magnesy są bardzo widoczne, a po drugie krawędzie nie są dopracowane pod kątem ich klejenia. Widać to na zdjęciach, starałam się to oddać jak najlepiej.

Z minusów, które zauważyłam to chyba wszystko. Wiem, że trochę sobie ponarzekałam, ale słuchajcie - ta paleta kosztuje 119 zł i nie łapie się na żadne promocje ;)

Teraz możemy przejść do zawartości palety, czyli samych cieni. I tutaj nie mogę powiedzieć niczego złego! Każdy, absolutnie każdy cień z tej palety mi się podoba i dla każdego widzę zastosowanie w makijażu.


Nie mam za złe, że nie ma w niej matowego beżu, bo przecież każda z nas ma już taki cień w kolekcji, a poza tym zamiast takiego cienia można użyć klasycznego pudru. W palecie są cztery turbopigmenty i pięć cieni matowych.

BŁYSK - pierwszy z turbopigmentów. Beżowy ze złotymi i różowymi drobinkami. Na skórze nie widać bazy kolorystycznej, a właśnie same piękne drobineczki.
APOLLO - turbopigment, o prześlicznym rose goldowym odcieniu. Posiada te same, złote i różowe drobinki, co odcień Błysk. Jest rewelacyjny!
NALA - matowy odcień żółto-miodowy. Wcześniej nie miałam takiego cienia w kolekcji. Jest to absolutnie wyjątkowy kolor.
MARGARETKA - landrynkowo-różowy matowy cień. Przynajmniej dla mnie jest on landrynkowy. Uwielbiam go używać, bardzo mocno podbija moją zieloną tęczówkę.
KRÓLEWICZ - ciemna matowa śliwka, najciemniejszy cień w palecie. Jestem pod wrażeniem, bo ciężko jest zrobić dobry fioletowy matowy cień, a ten jest idealny. Równo się nakłada, nie robi plam.
ALOHA - matowy buraczkowy odcień. W palecie wygląda na fiolet, ale po nałożeniu na skórę wygląda jak burak, czyli coś na granicy fioletu z czerwienią.
AMETYST - turbopigment w elektryzującym fioletowym kolorze. Według mnie jest to ciepły fiolet z nutą fuksji. Boskość w czystym wydaniu!
IDEAŁ - matowy jasny brąz, właściwie taka kawa z mlekiem. Uwielbiam takie cienie jako transfer w cieniowaniu.
OMG! OMG! - mój ulubiony turbocik z tej palety. Łososiowy odcień ze złotem i złoto-różowymi drobinkami. Uwielbiam go, jest absolutnie piękny, wyjątkowy, cudowny.


Jeżeli znacie jakość cieni Glamshadows i znacie turbopigmenty to nie będziecie zawiedzione. Maty są bosko napigmentowane i pięknie się blendują, nie zanikają, można osiągnąć nimi efekt chmurki. Rewelacja, naprawdę! Kolory bardzo dobrze się ze sobą łączą, nie ma problemu ze zbudowaniem intensywności, nic się nie wytrąca. Cienie nie blakną w ciągu dnia. Moim zdaniem maty z górnej półki.


W kwestii turbotów - ja jestem zachwycona. Mimo, że ich standardowa oferta jest już naprawdę szeroka to w tej palecie mamy nowe odcienie, żaden się nie powtórzył. Moim największym ulubieńcem jest OMG! OMG! i wynika to z faktu, że bardzo dobrze czuję się ostatnio w takich kolorach. A, dodam jeszcze, że nosiłam je zarówno bez lepkiej bazy jak i z taką bazą właśnie. Bez bazy nakładają się naprawdę super, same kleją się do powieki, a na bazie jeszcze mocniej podbita jest ich moc.

Podsumowując, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ocenia się produktu po okładce, ale wiem też, że niejako ma ona wpływ na nasze odczucia z nim związane. Poleciłabym dopracować opakowania, bo cena nie jest niska i wydaje mi się, że za takie pieniądze mogę oczekiwać lepszej jakości. Natomiast do samego wnętrza nie przyczepię się wcale. Dla mnie jest to przepiękna kompozycja kolorów i fenomenalna jakość cieni. Ogromnie gratuluję Marcie tak udanej paletki!

Jestem ciekawa co Wy myślicie o tej palecie. Napiszcie mi czy się Wam podoba i czy planujecie ją kupić. A może już ją macie? Jak się sprawdza u Was?

10:08

Paleta cieni Pierre Rene x Amelia Szczepaniak Pinch Me | Czy ona się do czegoś nadaje?!

Paleta cieni Pierre Rene x Amelia Szczepaniak Pinch Me | Czy ona się do czegoś nadaje?!

10:08

Paleta cieni Pierre Rene x Amelia Szczepaniak Pinch Me | Czy ona się do czegoś nadaje?!

Nie ulega wątpliwościom, że wszelkie współprace dziewczyn ze świata beauty z markami kosmetycznymi przy tworzeniu kosmetyków budzą wiele emocji i najczęściej jest tak, że wszyscy się nimi zachwycają. Nikt nawet nie wspomni o jakimś drobnym minusie, wszystko zawsze jest sztosem, petardą, mistrzostwem itd.

Moje podejście do takich produktów jest zdystansowane, bo wiem, że te wszystkie pozytywne opinie pochodzą "z paczek PR" i nie muszą być do końca szczere. Dopóki sama nie kupię i nie przetestuję na własnej skórze to nie uwierzę. Muszę mieć swoją własną opinię.


Oprawa graficzna jak i samo wykonanie palety nie wymaga komentarza. Jest bardzo ładna, zrobiona porządnie, z grubej tektury, z dużym lusterkiem w środku. Idealnie wpisuje się w moją estetykę.

Nie ukrywam, że ja tą paletę kupiłam głównie ze względu na cienie błyszczące. W palecie jest ich aż 7. Zresztą tyle samo jest matów. Cieszy mnie fakt, że jest w niej matowy beż i średni matowy brąz.


I teraz tak: błyski są genialne!! Trzy spośród nich (LIKE ME, TOUCH ME, PINCH ME) to są takie cienie drobinkowe, lekko transparentne. Miliony iskiereczek - ja takie cienie uwielbiam i uważam, że są wyjątkowe. Cienie TELL ME, KISS ME, SWATCH ME to klasyczne perłowe cienie o bardzo dziwnej konsystencji - są jakby takie gęste, lepkie. Podobne do formuły cieni Shine & Go z My Secret. Mega naładowane pigmentem, wyglądają rewelacyjnie. Cień KILL ME poza perłą ma jeszcze drobinki co czyni co bardziej wielowymiarowym. Z cieni perłowych duże wrażenie robi odcień SWATCH ME, który jest zielono-rudym duochromem i tak naprawdę nałożony solo daje kompletny makijaż.



Cienie iskierkowe nakładam oczywiście na NYX Glitter Primer, bo bez niej znikają z oczu, drobinki gdzieś uciekają i efekt jest znikomy. Na bazie to jest istna petarda! Perły na sucho idealnie wchodzą. Te cienie same w sobie są lepkie więc nie ma problemu z naniesieniem ich na powiekę.


Teraz przejdziemy do matów, bo tutaj mam dwie skrajne opinie - są świetne i beznadziejne zarazem. Wszystko zależy od koloru. Uwielbiam matowy beż, ten nieoczywisty żółty, jasny brąz i ten brudnoróżowy kolor. Reszty mogłoby w tej palecie nie być.


Te cztery maty są bezproblemowe. W pełni oddają kolor, dobrze się rozcierają i nie robią plam. Pozostałe, czyli przepiękny fiolet (to było moje marzenie żeby on na powiece wyglądał tak jak w opakowaniu), ceglasty i czerń są tragiczne. No może czerń sprawdza się do gruntowania kreski, ale na pewno nie do cieniowania. Ja wiem, że czerń jest ciężkim kolorem, ale ta smuży, robi dziury, nierówno się rozkłada. I takie same zarzuty mam do dwóch pozostałych kolorów. Nie lubimy się.


Nie mogę powiedzieć, że ta paleta mnie zawiodła, bo to byłoby kłamstwo, ale też nie jestem w 100% z niej zadowolona. Jej defekty jestem w stanie nadrobić innymi paletami. Tak czy inaczej uważam, że jest godna Waszej uwagi chociażby ze względu na te cienie iskierkowe i kilka podstawowych matów, których używamy codziennie.

10:00

Paleta rozświetlaczy LASplash Golden Gatsby Old Money

Paleta rozświetlaczy LASplash Golden Gatsby Old Money

10:00

Paleta rozświetlaczy LASplash Golden Gatsby Old Money

Jeśli mnie znacie albo czytacie mojego bloga od dłuższego czasu to wiecie, że kocham rozświetlacze i bez tego elementu na twarzy nie funkcjonuję ;) Rozświetlacze zajmują sporą część miejsca w jednej z szuflad poświęconych mojej kolekcji kosmetyków, a mi bardzo ciężko przejść obok kolejnych produktów tego typu. Żeby już nie zanudzać Was tym wstępem to po prostu napiszę, że dzisiaj porozmawiamy o palecie rozświetlaczy marki LASplash Golden Gatsby Old Money. 

Nie da się ukryć, że błyszczące i bardzo nietypowe opakowanie palety od razu przyciąga wzrok. Rose goldowe elementy wyglądają bosko na tle matowej czerni. W środku cztery niespotykane dość często odcienie rozświetlaczy i w miejscu gdzie spodziewałybyśmy się lusterka elegancka pani rodem z lat 20. Przyznacie, że całość wygląda nietuzinkowo? 


Ja mam swój egzemplarz od końca września, kupiłam ją na targach w Warszawie z jakąś fajną zniżką. Nie pamiętam ile dokładanie kosztowała, ale wiem, że cena była dużo niższa od pierwotnej.

Ogólnie cała ta kolekcja Golden Gatsby jest piękna. Znajdziecie w niej także: błyszczyki, matowe pomadki i paletkę cieni. 


Jeśli chodzi o rozświetlacze to każdy z nich ma pojemność 2,8 g, więc nie są one jakieś wielkie. Mamy 4 odcienie, ale ten złoty (Mazuma) jest absolutnie zbyt ciemny aby stosować go jako rozświetlacz. Stanowi natomiast piękny złoty cień do powiek i często wykorzystuję go w swoich dziennych makijażach.



Pozostałe 3 odcienie są bardzo ładne i moim zdaniem naprawdę niespotykane. Zwykle rozświetlacze są szampańskie, lekko złote, a tutaj w każdym rozświetlaczu ja dostrzegam nutkę beżu. Moim ulubionym jest odcień Sugar, chociaż najczęściej podczas aplikacji mieszam wszystkie razem i osiągam wtedy rewelacyjny, intensywny i wielowymiarowy glow.


Odcień Dough jest najjaśniejszym odcieniem w palecie. W palecie wygląda biało, a na skórze staje się transparenty i zostawia jedynie złote drobinki, które przepięknie wyglądają w słońcu. Jest to genialny produkt na ciało, dekolt do odkrytych sukienek. Latem będzie cudownie podkreślał opaleniznę.

Odcień Sugar to beżowo-morelowy rozświetlacz dający efekt mokrej skóry. Naprawdę tak to wygląda. Czysta tafla i naturalność. Dla mnie jest to niezwykle elegancki, nienachalny rozświetlacz. 

Odcień Scratch jest podobny do Sugar, ale ma w sobie domieszkę różu. W moim odczuciu stanowi rozświetlający róż i jeśli używam go solo to właśnie w takiej roli. Najczęściej na inny matowy róż na łączeniu różu z rozświetlaczem. 

Odcień Mazuma jest po prostu czystym złotem. Tak jak pisałam wcześniej - przy naszym kolorze skóry nie ma racji bytu jako rozświetlacz, ale jako cień do powiek jest naprawdę piękny.



Podsumowując, ta paletka jest świetna i wielofunkcyjna. Podoba mi się w niej to, że mogę sobie dowolnie mieszać te odcienie, stosować je na różne sposoby. Jest niewielka i lekka - bardzo kompaktowa. Jeżeli jesteście fankami rozświetlenia i szukacie czegoś extra do swojej kosmetyczki to gorąco polecam. 

12:00

Polscy ulubieńcy pielęgnacyjni | Polskie marki | #zostajewdomu

Polscy ulubieńcy pielęgnacyjni | Polskie marki | #zostajewdomu

12:00

Polscy ulubieńcy pielęgnacyjni | Polskie marki | #zostajewdomu

Krąży już kilka filmów na YT i wpisów na blogach o tej tematyce. Wszystko po to aby docenić i wesprzeć polskich producentów w ciężkim dla nas wszystkich czasie. Poza tym, że #zostajemywdomu to możemy o siebie kompleksowo zadbać i do tego Was zachęcam ;) Pokażę dzisiaj swoje polskie hity pielęgnacyjne! Kiedy odbyłam podróż do Los Łazienkos okazało się, że mam tam naprawdę sporo polskich produktów, których używam na co dzień :)


1. Lefrosch Pilarix krem mocznikowy - ten krem ratuje moje suche łokcie, używam go także do stóp. Jest bardzo gęsty i używam go zawsze na noc. Po takiej nocnej dawce nawilżenia skóra jest mięciutka i problem suchości znika. 
2. Solverx Body Balm Sensitive Skin - mój ulubiony balsam do ciała. Nie podrażnia i idealnie nawilża. Dobrze się wchłania i po jego użyciu skóra nie lepi się. Moje odkrycie zeszłego roku. Baaaardzo go polecam!
3. Retimax maść z witaminą A - ta maść jest dobra na wszystko! Na przesuszone usta i na dłonie, na suche skórki wokół nosa podczas kataru. Nie raz już mnie ratowała. To cudo kupicie za kilka złotych, a spełnia więcej funkcji niż niejeden drogi kosmetyk. Warto mieć ją zawsze w kosmetyczce.


4. Tołpa Dermo Face Sebio. Peeling 3 enzymy - mój must have w pielęgnacji twarzy! Używam go regularnie dwa razy w tygodniu i nie wyobrażam sobie bez tego produktu mojej pielęgnacji. Rewelacyjnie odświeża i złuszcza skórę, wciąż działa tak samo dobrze. Zawsze zachwycam się po jego użyciem stanem mojej skóry. Jeżeli szukacie dobrego enzymatycznego peelingu to jest to pozycja, którą musicie poznać.

5. Cien Food For Skin maseczki do twarzy - coś co zawsze mam w swojej łazience. Są bardzo tanie, a działają świetnie. Część z peelingiem w wersji różowej działa na zasadzie tego peelingu z Tołpy, a niebieska jest drobnym peelingiem mechanicznym, który od czasu do czasu też bardzo lubię sobie zrobić. Maseczki dobrze nawilżają i odświeżają skórę.

6. Bielenda Botanic Formula żel do mycia twarzy Konopie + Szafran - to jest mój absolutnie ulubiony żel do mycia twarzy. Pachnie obłędnie! Jest gęsty i wystarczy jedna pompka na umycie całej twarzy. Mycie nim buzi jest tak przyjemne, że mogłabym to robić non stop. Bardzo dobrze doczyszcza twarz, pozostawia ją czystą, ale nie przesusza. Wydaje mi się, że stacjonarnie nie jest on już dostępny, ale wciąż można go znaleźć w drogeriach internetowych, co jest obecnie niewątpliwym plusem :)


7. Lulla Love Hello Beauty - seria kosmetyków tej marki jest genialna. Stanowi bazę mojej pielęgnacji. Mam od nich krem pod oczy i do twarzy, esencję oraz masło shea i olejki. Każdy z tych produktów ma rewelacyjne działanie i spełnia obietnice producenta. Szkoda, że tak mało osób wie o tej marce. Jeszcze nie słyszałam, aby ktoś polecał te kosmetyki. A ja je odkryłam i mogę podpisać się pod nimi rękami i nogami. 


8. Indigo Richness Body Lotion Rasspberry Love - to najpiękniej pachnący balsam na świecie! Dopełnienie perfum i zakończenie wykonywanego manicuru. Tak naprawdę podpatrzyłam go właśnie u swojej manicurzystki, która używa go na sam koniec robienia paznokci. Niby taka drobnostka, a dodaje 100 punktów do wykonywanej usługi. Dłonie są nawilżone i obłędnie pachną jeszcze przez długi, długi czas.

9. Delia Cameleo płukanka do włosów - ja mam wszystkie kolory tych płukanek i są one moimi włosowymi przyjaciółkami. Zawsze mieszam je sobie z maską do włosów i właśnie w taki sposób ich używam. Różne efekty jakie uzyskuję nimi na swoich włosach możecie zobaczyć tutaj:

JAKI KOLOR MAM NA WŁOSACH? JAK UŻYWAM PŁUKANEK DO WŁOSÓW? | PŁUKANKI KOLORYZUJĄCE DELIA CAMELEO

10. Nacomi Natural Mask Hair Growth - olejkowa wcierka, która powoduje wysyp baby hair na głowie. To prawdziwa petarda jeśli chodzi o włosy. Pomogła mojej siostrze wzmocnić włosy po ciąży. Ja używam jej od ponad miesiąca i też mam masę baby hair na głowie. Narazie wszystkie żyją swoim życiem, ale wkrótce podrosną i wszystko się... ułoży! ;)


11. Yope naturalny żel pod prysznic - marka Yope słynie ze swoich naturalnych produktów o nietuzinkowych zapachach. U mnie akurat żel jeszcze z edycji zimowej Zimowa Bombonierka. Uwielbiam te żele pod prysznic! Są gęste i przez to naprawdę baaaardzo wydajne. Pięknie pachną i myją skórę. To jedne z nielicznych żeli, które nie przesuszają mojej skóry. Dodatkowo mega przemawia do mnie filozofia zero waste marki, design opakować i w ogóle całokształt. Tak, marka YOPE jest rewelacyjna!

12. Fresh & Natural Relaksująca sól do kąpieli z lawendą i zieloną herbatą - kosmetyki tej marki są dostępne w Naturze. A ta sól jest moim ukojeniem wieczorem po całym dniu. Wsypują ją do wanny, a po chwili wszędzie unosi się obłędny zapach lawendy i zielonej herbaty, który koi i odpręża. To opakowanie już mi się kończy, ale na pewno kupię kolejne, bo jej zapach naprawdę mnie relaksuje.

I to już wszystkie polskie produkty pielęgnacyjne, które chciałam Wam dzisiaj pokazać. Po każdy z nich sięgam z przyjemnością i jestem dumna, że są to produkty polskie. Koniecznie napiszcie mi o swoich polskich hitach w pielęgnacji, które znacie i używacie :))

18:49

Paleta cieni Glamshop x MsDoncellita Abstrakcja | Pierwszy makijaż + pierwsze wrażenia

Paleta cieni Glamshop x MsDoncellita Abstrakcja | Pierwszy makijaż + pierwsze wrażenia

18:49

Paleta cieni Glamshop x MsDoncellita Abstrakcja | Pierwszy makijaż + pierwsze wrażenia

W końcu do mnie dotarła! A właściwie dotarł, bo kupiłam sobie cały zestaw, czyli paletę Abstrakcja i rozświetlacz Turbo Hajlajt. Oba produkty powstały we współpracy marki Glamshop i Ms Doncellity. Nie udało mi się załapać na pierwszy rzut tych zestawów, ale nie tak dawno znowu pojawiły się na stronie, więc ekspresem jeden wskoczył do koszyka. 

Nie będę się dzisiaj rozwodziła nad aspektami opakowania, grafiki, nie powiem Wam też jeszcze nic o rozświetlaczu ani o jakości wszystkich cieni, ponieważ zbyt krótko używam tych produktów aby móc oceniać.

Napiszę Wam tylko o moich pierwszych wrażeniach związanych z kolorami, których użyłam, troszkę o tym jak się z nimi  pracuje. 

Makijaż, który dzisiaj widzicie to jeden z moich makijaż dziennych. Użyłam w nim trzech odcieni z palety Abstrakcja: Margaretki, Nali oraz OMG! OMG! + Turbo Hajlajt w wewnętrzne kąciki!

W ogóle to Margaretka  i OMG! OMG! są moimi faworytami w tej palecie. Tak naprawdę podobają mi się wszystkie kolory, ale na widok tych dwóch po prostu oniemiałam.

Maty, których tutaj użyłam są dość jasnymi kolorami, nie miałam żadnego problemu aby je rozetrzeć do chmurki. Dokładając kolejne porcje cieni ich intensywność wzmacnia się, co moim zdaniem jest świetną właściwością, bo przecież nie zawsze chcemy mieć mocną plamę koloru. 

Zauważyłam, że przy kontakcie z pędzlem cienie pylą się w palecie, ale mam wrażenie, że jest to po prostu cecha matowych cieni z Glamshopu. 

Cień OMG! OMG! jest ultrapięknym turbotem, którego nie znajdziecie w dostępnej ofercie tych cieni. Akurat tutaj nakładałam go na suchą powiekę, bez kleju i żadnej bazy pod pigmenty. Przykleił się bardzo dobrze i nic się w ciągu dnia nie osypywało.



Moje pierwsze wrażenia jeśli chodzi o pracę z cieniami są jak najbardziej pozytywne i myślę, że moja opinia się utrzyma. Chcę jednak poznać możliwości wszystkich kolorów i pobawić się nią trochę dłużej. Czekajcie na recenzję tej paletki, bo wydaje mi się, że Was zaskoczę ;) Swoje inne spostrzeżenia zostawię narazie dla siebie... ;) 



Dajcie mi konieczne znać czy macie tą paletę i rozświetlacz. Ciekawa jestem jak podoba się Wam dobór kolorów :)

11:34

Ulubieńcy lutego i marca | L'oreal, Marc Jacobs, Pierre Rene, Wibo, Eveline

Ulubieńcy lutego i marca | L'oreal, Marc Jacobs, Pierre Rene, Wibo, Eveline

11:34

Ulubieńcy lutego i marca | L'oreal, Marc Jacobs, Pierre Rene, Wibo, Eveline

Z racji tego, że luty był krótki to w zeszłym miesiącu ulubieńców nie było. Postanowiłam, że w tym miesiącu podsumujemy oba miesiące, bo w taki sposób produktów będzie nieco więcej, a wpis będzie pełniejszy i bardziej ciekawy. 
Jeżeli taka tematyka Was interesuje to zapraszam na dalszą część wpisu ;)

Zarówno w lutym jak i w marcu każdego dnia kiedy robiłam makijaż towarzyszył mi podkład Eveline Selfie Time. Lubię go do tego stopnia, że właśnie skończyłam jego pierwsze opakowanie. Bardzo podoba mi się wygląd tego produktu na twarzy, jest naturalny, świeży i dobrze wyrównuje koloryt cery. 

W marcu dokładałam do każdej porcji podkładu pompkę płynnego rozświetlacza Kobo z limitowanej kolekcji Drop of
Sun w odcieniu 01 On the beach Wtedy uzyskiwałam jeszcze bardziej świetlisty efekt, co ostatnio bardzo mi odpowiada - to jest taka moja podstawa do uzyskania efektu glass skin. Mam wrażenie, że ten rozświetlacz "trzyma" podkład, bo on sam jest produktem zastygającym, a właśnie w połączeniu z podkładem przedłuża jego trwałość. 

Korektor z którym się polubiłam to L'oreal More Than Concealer. Ja mam akurat bardzo jasny odcień 322 Ivory, który idealnie sprawdza mi się do kremowego rozjaśniania strategicznych partii na twarzy. Ma faktycznie bardzo mocne krycie i radzi sobie nawet z mocnymi cieniami pod okiem. Polecam kupować go online, bo tam znajdziecie go znacznie taniej niż w Rossmannie.

Moim ulubieńcem w kwestii pudru pod oczy jest miniatura pudru Marc Jacobs Finish Line w odcieniu 34 Invisible. I oczywiście przez producenta ten puder nie jest określany jako stricte pod oczy, ale mi jego malutka pojemność nie pozwala na użycie go na całą twarz ;) Pod oczami sprawdza mi się rewelacyjnie. Myślę, że to przez  jego wyjątkową miałkość i gładkość. Pod palcami jest ultra śliski.


Konturowaniem zajęła się paleta Shine Me od marki Pierre Rene we współpracy z Amelią Szczepaniak. Kupiłam ją jeszcze przed całym tym zamieszaniem, na początku marca. Bardzo mi się spodobała już po swatchach w drogerii i potem w domu to dobre wrażenie się powtórzyło. Uwielbiam te pudry! Rozświetlacze są intensywne, mają bardzo ładne odcienie - nawet ten chłodniejszy bardzo mi się podoba. Brązer też jest piękny, taki jak lubię. Rozciera się rewelacyjnie i tworzy piękny policzek. Bardzo polecam całą tą paletę, tym bardziej, że te pudry są duże - każdy z nich to 8 g.

W momencie kiedy mam już "zrobioną twarz sięgam po mgiełkę. Fenomenem dla mnie jest ta od Eveline Glow and Go! Aqua Miracle w odcieniu Nude. To ona zapewnia wykończenie efektu glass skin. Scala wszystkie warstwy makijażu, znika pudrowość i pojawia się przepiękny blask. Spryskuję nią twarz naprawdę obficie i po wyschnięciu przechodzę do kolejnych etapów makijażu.



Mam jeszcze kilka produktów do pokazania i teraz pora na pomadkę Sephora Cream Lip Stain o numerze 22. Ma piękny ciepły odcień nude i ja używam jej jako kremowego cienia do powiek! Tak, dobrze widzicie! Ten jeden produkt załatwia mi całe cieniowanie powieki. Wygląda przepięknie, bardzo łatwo się z nim pracuje. Ja rozcieram go palcem i osiągam wtedy najlepszy efekt. Czasami jeszcze wklepuję na wierzch jakiś błyszczący cień lub po prostu rozświetlacz, ale najczęściej noszę tą pomadkę solo. Ogólnie bardzo polecam Was serię tych pomadek właśnie w roli produktów do oczu. Są też super do rysowania kolorowych kredek!

Na oczach poza tą pomadką królowała również czarna wyciągnięta kreska - ostatnio bardzo polubiłam się w takim wydaniu. Oczywiście zawsze rysuję ją linerem Wibo we współpracy z Katosu, ponieważ jest ultraprecyzyjny i bardzo wygodny w użyciu. Nie wiem czy jeszcze gdziekolwiek jest on dostępny, ale jeżeli uda się Wam go spotkać to kupujcie! Najlepszy liner w pisaku ;)


I na sam koniec coś do ust. I tym razem będzie to trio, które nosiłam na ustach jednocześnie. Po pierwsze jest to konturówka Pierre Rene w odcieniu 07, czyli idealny dla mnie odcień nude. Na to matowa pomadka Wibo #Mood w cielistym odcieniu na całe usta i pomadka ABH w odcieniu Sand na środek ust aby optycznie je powiększyć. Idealne kombo. Takie połączenie produktów jest na moich ustach przez cały dzień w nienaruszonym stanie ;) 



I to już wszyscy moi ulubieńcy minionych dwóch miesięcy. Koniecznie dajcie znać czy znacie któregoś z moich ulubieńców i napiszcie co sprawdziło się tym razem u Was :)  
Copyright © majmejkap , Blogger