Jak zwykle o tej porze miesiąca chcę Was zaprosić na dzisiejszy wpis, w którym poznacie moich kosmetycznych ulubieńców ostatnich dwóch miesięcy. W grudniu takiego wpisu nie było, ponieważ pokazywałam Wam zestawienie roczne ulubieńców i dzisiaj postanawiam to trochę nadrobić. Od razu mówię, że produktów będzie sporo i mam nadzieję, że wśród tej gromady znajdziecie coś dla siebie. Będzie trochę pielęgnacji i sporo kolorówki. Zaczynamy!
Pierwszym produktem, o którym koniecznie muszę Wam opowiedzieć, ponieważ używam go od początku grudnia jest żel aloesowy marki Holika Holika. Wiecie co? Nie spodziewałam się, że ten produkt będzie tak genialny i przyjemny w użyciu. Ma żelową konsystencję, pod wpływem ciepła dłoni jakby troszkę się roztapia. Mi sprawdza się genialnie jako krem pod oczy, balsam do ciała (nie lepi się, szybko się wchłania i delikatnie pachnie), rewelacyjnie koi skórę po goleniu i zupełnie jej nie podrażnia. Ma naprawdę wiele zastosowań i można go wykorzystywać do różnych rzeczy. Dodatkowo sama butelka tego żelu jest bardzo ciekawa - mi ten design bardzo przypadł do gustu.
Kolejnym produktem pielęgnacyjnym jest peeling enzymatyczny Tony Moly, a dokładnie Appletox Smooth Massage Peeling Cream. Na początku chcę zaznaczyć, że nigdy wcześniej nie używałam peelingów enzymatycznych. Zawsze wybierałam te mechaniczne z drobinkami. Pod choinką jednak znalazłam zestaw kosmetyków Tony Moly i wśród nich był właśnie ten peeling. Zachwycił mnie!!! Słuchajcie, nakłada się go na skórę i masuje przez około dwie minuty dłońmi - pod palcami zaczynacie czuć jakieś drobinki... to jest właśnie rozpuszczony martwy naskórek. Peeling zmywa się ciepłą wodą, a skóra wygląda po prostu tak jak nigdy. Jest odświeżona, pory są czyściutkie, skóra gładziutka. Naprawdę to bardzo dobry produkt, który można kupić oddzielnie np. w Sephorze, ale widziałam go też na różnych innych stronkach z produktami azjatyckimi ;)
Hitem, który odkryłam dopiero w styczniu okazał się olejek do mycia marki Isana. Zawsze będąc w Rossmannie zapominałam o jego zakupie, ale ostatnio udało mi się go zabrać ze sobą do domu ;) Oczywiście kupiłam go z myślą o brudnych gąbkach Blend It! i Beauty Blender, bo słyszałam od innych dziewczyn, że nic nie dopiera ich lepiej niż właśnie ten olejek. No muszę przyznać, że rzeczywiście. Próbowałam go też na pędzlach do podkładu i naprawdę jest moc! Rozpuszcza podkłady w mgnieniu oka, łatwo się wypłukuje i nie jest drogi. Szkoda tylko, że szybko się zużywa, ale jestem mu to w stanie wybaczyć i już zrobiłam sobie zapas trzech buteleczek, które będą czekać na swoją kolej.
Teraz przejdę dość płynnie do kolorówki i zacznę od pokazania Wam baz pod makijaż marki Lirene. Mam obydwie wersje tego produktu i przez ostatnie dwa miesiące używałam ich najczęściej. Wersję matującą czyli No Pores aplikowałam na środek twarzy: czoło, nos i jego okolica, broda. Natomiast baza Be Glam lądowała na policzkach. Nie są to typowe bazy silikonowe, mają konsystencję lekkiego kremu i bardzo szybko się wchłaniają. Jedna i druga daje efekt jaki producent obiecuje: No Pores matuje, Be Glam rozświetla. Jestem z nich bardzo zadowolona.
Podkład, który chwycił mnie za serce to mój nowy nabytek - Provoke Radiance firmy Dr Irena Eris. Kupiłam go na początku miesiąca (całą relację mogłyście widzieć na moim Instasnapie) na stronie Sephora. Wybrałam dla siebie odcień 110 Ivory, który okazał się jaśniejszy od mojego ulubionego Healthy Mix numer 51 i przez to jeszcze lepiej dopasowuje się do reszty ciała. Ma zadowalające krycie i bardzo naturalne wykończenie po aplikacji. Trwałość jest rewelacyjna i, co ważne, podkład nie ciemnieje.
Ulubieńcem jest również kremowy kamuflaż Kobo. No powiem Wam, że nie spodziewałam się aż tak wysokiego krycia. Jest bardzo kremowy, gęsty. Idealnie nadaje się do przykrycia niedoskonałości na cerze. Dobrze stapia się z resztą makijażu i nie ściera się z problematycznych miejsc.
Przez dwa ostatnie miesiące na moich policzkach królował róż do policzków The Balm Frat Boy. Ma tak ożywiający twarz odcień i pasuje praktycznie do każdego makijażu. Delikatnie muskam nim skórę, a ta nabiera momentalnie świeżości i niesamowitego uroku.
W makijażu oka królowała paleta Smoky marki Zoeva, którą kupiłam sobie na mikołajki. Urzekła mnie jej kolorystyka i zawsze kiedy miałam ochotę malować powieki sięgałam właśnie po nią. Posiada wszystkie odcienie, których na co dzień potrzebuję i które wykorzystuję do swojego makijażu. Formuła cieni jak zwykle w przypadku tej marki mnie nie zawodzi. Ja po prostu uwielbiam paletki Zoeva!
W styczniu w kąciki codziennie nakładałam pigment Inglota numer 118. To dość jasne złotko, które nadaje się rewelacyjnie do każdego makijażu. Rozświetla spojrzenie i dodaje smaczku nawet najprostszemu cieniowaniu ;)
Teraz pora na usta i tutaj mam naprawdę sporo produktów, ale wszystkich używałam praktycznie na zmianę. Po pierwsze pokochałam konturówki Golden Rose z serii Dream Lips. Według mnie to najlepsze konturówki na rynku odkąd Essence zmieniło formułę swoich. Teraz są bardzo suche, tępe i ciężko rozprowadzają się na ustach. Tych z Golden Rose używam codziennie pod każdą pomadkę, nawet tą matową. Moje trzy numerki, które posiadam to: 503, 504 oraz 510. Wszystkie są utrzymane w podobnej kolorystce i właśnie w takich odcieniach ostatnio uwielbiam swoje usta.
Ulubieńcem jest też pomadka GR z serii płynnych o numerze 13. Jest to jeden z nowych odcieni, które dołączyły do całej kolekcji. To ciemniejszy odcień nude, bardzo twarzowy i dość niespotykany. Uwielbiam tą pomadkę! Często sięgałam też po pomadkę Maybelline 540 Hollywood Red, która matowa nie jest, ale jej wykończenie określiłabym jako bardzo naturalne i kremowe.
I tak prezentuje się kosmetyczne podsumowanie pierwszego miesiąca 2017 roku. Kolejny na pewno będzie obfitował w nowości i testy nowych produktów ;)
Dajcie znać o swoich hitach stycznia :)
Podkład, który chwycił mnie za serce to mój nowy nabytek - Provoke Radiance firmy Dr Irena Eris. Kupiłam go na początku miesiąca (całą relację mogłyście widzieć na moim Instasnapie) na stronie Sephora. Wybrałam dla siebie odcień 110 Ivory, który okazał się jaśniejszy od mojego ulubionego Healthy Mix numer 51 i przez to jeszcze lepiej dopasowuje się do reszty ciała. Ma zadowalające krycie i bardzo naturalne wykończenie po aplikacji. Trwałość jest rewelacyjna i, co ważne, podkład nie ciemnieje.
Ulubieńcem jest również kremowy kamuflaż Kobo. No powiem Wam, że nie spodziewałam się aż tak wysokiego krycia. Jest bardzo kremowy, gęsty. Idealnie nadaje się do przykrycia niedoskonałości na cerze. Dobrze stapia się z resztą makijażu i nie ściera się z problematycznych miejsc.
Przez dwa ostatnie miesiące na moich policzkach królował róż do policzków The Balm Frat Boy. Ma tak ożywiający twarz odcień i pasuje praktycznie do każdego makijażu. Delikatnie muskam nim skórę, a ta nabiera momentalnie świeżości i niesamowitego uroku.
W makijażu oka królowała paleta Smoky marki Zoeva, którą kupiłam sobie na mikołajki. Urzekła mnie jej kolorystyka i zawsze kiedy miałam ochotę malować powieki sięgałam właśnie po nią. Posiada wszystkie odcienie, których na co dzień potrzebuję i które wykorzystuję do swojego makijażu. Formuła cieni jak zwykle w przypadku tej marki mnie nie zawodzi. Ja po prostu uwielbiam paletki Zoeva!
W styczniu w kąciki codziennie nakładałam pigment Inglota numer 118. To dość jasne złotko, które nadaje się rewelacyjnie do każdego makijażu. Rozświetla spojrzenie i dodaje smaczku nawet najprostszemu cieniowaniu ;)
Teraz pora na usta i tutaj mam naprawdę sporo produktów, ale wszystkich używałam praktycznie na zmianę. Po pierwsze pokochałam konturówki Golden Rose z serii Dream Lips. Według mnie to najlepsze konturówki na rynku odkąd Essence zmieniło formułę swoich. Teraz są bardzo suche, tępe i ciężko rozprowadzają się na ustach. Tych z Golden Rose używam codziennie pod każdą pomadkę, nawet tą matową. Moje trzy numerki, które posiadam to: 503, 504 oraz 510. Wszystkie są utrzymane w podobnej kolorystce i właśnie w takich odcieniach ostatnio uwielbiam swoje usta.
Ulubieńcem jest też pomadka GR z serii płynnych o numerze 13. Jest to jeden z nowych odcieni, które dołączyły do całej kolekcji. To ciemniejszy odcień nude, bardzo twarzowy i dość niespotykany. Uwielbiam tą pomadkę! Często sięgałam też po pomadkę Maybelline 540 Hollywood Red, która matowa nie jest, ale jej wykończenie określiłabym jako bardzo naturalne i kremowe.
I tak prezentuje się kosmetyczne podsumowanie pierwszego miesiąca 2017 roku. Kolejny na pewno będzie obfitował w nowości i testy nowych produktów ;)
Dajcie znać o swoich hitach stycznia :)
Fajne produkty :) Chętnie coś sobie kupię z Twojej listy :)
OdpowiedzUsuńMadziastylee
Miło mi ;)
UsuńKoniecznie muszę kupić ten olejek z Isany. Może on uratuje mój pędzel do podkładu, którego ostatnio wgl nie potrafię domyć ;/
OdpowiedzUsuńNa 100% rozpuści brud na pędzlu ;) Daj mi koniecznie znać jak Ci się sprawdzi, ale wydaje mi się, że będziesz zadowolona :))
UsuńCzaję się na ten podkład i chyba się w końcu skuszę :) To samo jeśli chodzi o bazy - koniecznie muszę je wypróbować . Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa też długo zastanawiałam się nad tym podkładem, ale stwierdziłam, że nie ma na co czekać ;) A bazy kupiłam w promocji i w sumie za dwie zapłacilam tyle co za jedną w cenie regularnej :)
UsuńU mnie Holika holika rządzi w kosmetykach pielęgnacyjnych, wymieniam poszczególne kosmetyki tylko na tę markę
OdpowiedzUsuńMi ogólnie podpasowały te koreańskie kosmetyki ;) Maseczki w płachcie i te sprawy ;)
UsuńBardzo fajny post.
OdpowiedzUsuńJednak moją sugestią jest, żebyś dodawala na koniec ceny produktów :)
Dziękuję za wskazówkę, uwzględnię go przy następnych postach ;)
UsuńJeżeli jesteście zwolenniczkami tańszych szminek z firmy Golden Rose zapraszamy do sprawdzenia oferty sklepu kosmetykizameryki.pl. Matowa pomadka do ust Golden Rose Velvet Matte jest tu dostępna w cenie 9,99 zł.
OdpowiedzUsuń