Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja. Pokaż wszystkie posty
Jak dbać o świeży piercing? | Jak dbać o źle gojące się przekłucia? | Paprający się piercing

14:39

Jak dbać o świeży piercing? | Jak dbać o źle gojące się przekłucia? | Paprający się piercing

Witam się dzisiaj z Wami w nowym poście dotyczącym pielęgnacji piercingu. Przygotowywałam się do niego dłuższy czas, ponieważ chciałam żeby był jak najlepszy pod kątem merytorycznym i zawierał wszystko to co chcę Wam przekazać. Na początek dodam tylko, że wszystko, co dzisiaj tu napiszę bazuje na moich osobistych doświadczeniach, na wiedzy, którą zdobywałam podczas gojenia moich przekłuć. Opowiem Wam co u mnie się sprawdziło, a co nie i co robić w przypadku kiedy z przekłuciem zaczyna się coś złego dziać.

Zacznijmy od tego, że w zeszłym roku, pod koniec stycznia zrobiłam sobie trzy nowe kolczyki u mojej stałej piercerki Lidki ze studia Midian w Lublinie. Wybór padł na tragusa w prawym uchu oraz trzeci kolczyk w płatku + daith w lewym uchu. Po tej wizycie na blogu pojawił się wpis na temat moich doświadczeń i bólu podczas przekłuwania - możecie go sobie zobaczyć tutaj



Aktualnie tragus i płatek jest już pięknie wygojony, pod górkę mam natomiast od kilku miesięcy z daithem. Jakoś w wakacje po obu stronach kolczyka pojawiły się takie gulki, które mnie zaniepokoiły i po konsultacji z piercerem okazało się, że to limfa gromadzi się w kanale przekłucia. A, no i pamiętajcie podstawową zasadę: WSZYSTKO CO WAS NIEPOKOI KONSULTUJECIE W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI ZE SWOIM PIERCEREM - TO ON JEST OSOBĄ ODPOWIEDZIALNĄ ZA WASZE PRZEKŁUCIA W TRAKCIE CAŁEGO PROCESU GOJENIA! 


I teraz tak: ogólnie do przemywania świeżego piercingu kiedyś polecany był Octenisept - sama używałam go jeszcze w 2019 kiedy robiłam helixa. Okazało się jednak, że w międzyczasie zmienił się jego skład i jeden ze składników ma zwiększone stężenie. Składnik ten stosowany przez długi czas może mieć działanie rakotwórcze, więc piercerzy odchodzą od Octeniseptu. Bo wiecie, inaczej wygląda sprawa jeśli się zadrapiecie, skaleczycie czy coś i chcecie sobie przemyć to miejsce. Robicie to raz lub dwa i koniec, a taki piercing przemywacie 2-3 razy dziennie, codziennie przez kilka tygodni, a nawet miesięcy. Chyba nie muszę tego jakoś szczególnie tłumaczyć. 

Na miejsce Octeniseptu wskoczyło srebro koloidalne. Swoją butelkę kupiłam bezpośrednio u Lidki w studio żeby nie musieć go później szukać - koszt takiej naprawdę sporej butelki (biorąc pod uwagę przeznaczenie) to około 30 zł. Pryskając i myjąc kolczyki tym roztworem udało mi się idealnie wygoić zarówno płatek ucha jak i tragusa.

Kiedy pojawił się problem z daithem moja piercerka poleciła mi okłady z szałwi. I jest to pierwszy krok w walce z uciążliwym, opuchniętym piercingiem. Kupujecie szałwię w saszetkach (np. w aptece lub sklepach zielarskich), dwie saszetki wkładacie do szklanki i to zalewacie wrzątkiem do połowy szklanki. Parzycie pod przykryciem przez 15 minut i potem studzicie. Takim roztworem robicie sobie okłady - ja moczę płatki kosmetyczne i obkładam miejsce przekłucia - trzymacie je tak przez około 30 minut. Czynność powtarzacie dwa razy dziennie przez 7 dni.

U mnie ten sposób z szałwią nie pomógł za wiele. Poprawa była, ale niewielka. Kolejnym etapem były okłady z sody oczyszczonej. W połowie szklanki ciepłej wody rozpuszcza się łyżeczkę sody oczyszczonej. Obkładacie tak samo jak w przypadku szałwi. Soda u mnie podziałała. Stosowałam ją naprawdę długo, bardziej lub mniej systematycznie, ale ta soda faktycznie wyciągała tą limfę, czasami troszkę krwi, bo było to widoczne na płatkach po ich ściągnięciu. Muszę przyznać, że takie okłady przeokrutnie wysuszyły mi skórę uszu :P Nigdy tak bardzo nie swędziało mnie ucho ;) Gulki zmniejszały się, potem została już tylko jedna. Jak przerywałam na dłuższy czas "kurację" sodą to problem wracał. 

W międzyczasie musiałam zgłosić się na wymianę kolczyków na bioplast, ponieważ miałam mieć rezonans, więc metalowe kolczyki nie wchodziły w grę. Nie chciałam żeby pourywało mi uszy :P Zapytałam wtedy co z tym daithem robić dalej, zastanawiałam się czy on w ogóle mi się wygoi. No i wtedy pojawił się kolejny krok - olejek z drzewa herbacianego! Jak wiadomo ma on działanie wysuszające i antybakteryjne. Miałam nim przemywać miejsce przekłucia i sam kolczyk na zmianę ze srebrem koloidalnym. Ten sposób wydawał się być ok, ale później nie widziałam totalnie żadnej poprawy. 

Czwartym etapem "kuracji" jest papka z aspiryny i soli fizjologicznej. Wystarczy rozkruszyć tabletkę a następnie po kropelce dodawać sól fizjologiczną i mieszać. Musimy uzyskać konsystencję serka homogenizowanego. Taką papkę nakładamy na miejsce przekłucia na około 15 minut i powtarzamy tą czynność dwa razy dziennie. 

Piąty i tak naprawdę już ostateczny etap to maść Tribiotic - tak dopiero tutaj pojawia się ten preparat. Wiem, że sporo osób stosuje go praktycznie od razu, z marszu, bez wcześniejszych konsultacji z piercerem. A to dopiero piąty i ostateczny krok. Tribiotic zawiera w swoim składzie trzy antybiotyki, więc nie powinno się go stosować dłużej niż 7 dni. Na własnym przykładzie powiem Wam, że pomaga skutecznie! Smarujecie nim rano i wieczorem miejsce przekłucia. Oczywiście między aplikacjami tej maści trzeba przemywać miejsce przekłucia i czyścić. 


To są wszystkie poznane przeze mnie metody na radzenie sobie z paprającymi się przekłuciami. Zaznaczam jeszcze raz, że nie jestem profesjonalistą i bazuję na swoich doświadczeniach. Pamiętajcie też żeby nie mieszać jednocześnie różnych sposobów, tylko po zakończeniu jednego sposobu sięgacie po kolejne rozwiązanie. 

Mi najbardziej pomogła soda, aspiryna no i Tribiotic + oczywiście srebro koloidalne do standardowego mycia. Aktualnie przemywam daitha już tylko srebrem koloidalnym i czekam aż w pełni sie wygoi :)) Mam nadzieję, że taki wpis się Wam przyda! :D
Wishlista pielęgnacyjna na rok 2021

16:02

Wishlista pielęgnacyjna na rok 2021

Pytałyście mnie na Instagramie czy mam przygotowaną swoją listę życzeń na rok 2021. Pewnie, że mam! Narazie, co prawda, jedynie pielęgnacyjną, bo przyznam, że odkąd ta cała pandemię mega skupiłam się na pielęgnacji. Dbam zarówno o twarz i włosy, jak i o resztę ciała. Moja łazienkowa półka jest naprawdę bardzo dobrze zaopatrzona, a ja dzięki takiej bogatej i odżywczej pielęgnacji widzę ogromną poprawę w stanie mojej skóry. 

Zapraszam Was dzisiaj na przegląd kilku pozycji, które chcę kupić w najbliższym czasie. Są to w głównej mierze produkty polskich marek, które pokochałam i uważam, że totalnie mamy się czym chwalić! 


1. Szczotka do szczotkowania ciała Lulla Love - szczotkowanie ciała jest obecnie bardzo na czasie i wiele osób chwali sobie ten rytuał. Ja już kiedyś miałam przygodę ze szczotkowaniem, ale moja szczotka zaginęła w akcji i od tamtej pory nie kupiłam jej ponownie. Sama widziałam efekty szczotkowania - skóra była gładka, miękka i napięta. 

2. Masło kąpielowe z propolisem Lulla Love - wiem, że ten kosmetyk jest genialny, bo moja siostra używa go kąpiąc synka. Mieszanka naturalnych olejów i maseł mega nawilża skórę, a mi aktualnie nawilżenie jest bardzo potrzebne. Ciągle borykam się z suchą skórą, więc sądzę, że szczotkowanie + to masło do kąpieli to będzie strzał w 10!

3. Serum do twarzy Focus Pigmentation Essence Veoli Botanica - nie wiem jak Wy, ale ja przez noszenie maseczek miałam przez dłuższy czas na brodzie jakąś masakrę. Podskórne wulkany, pryszcze - no dramat. Aktualnie problem jest zażegnany, ale pozostały przebarwienia, które co prawda nie są widoczne pod makijażem, ale bez niego nie wygląda to fajnie. Słyszałam o tym serum świetne opinie, ma super skład i stabilną postać witaminy C. Aktualnie kończę serum Miya i gdy tylko dobiję do dna na pewno zamówię właśnie Focus Pigmentation Essence ;)

4. Peeling Feed and Roll Veoli Botanica - ten produkt wpadnie do koszyka przy okazji zamawiania serum, ale jestem go bardzo ciekawa, bo opis produktu i recenzje na stronie brzmią świetnie. Bardzo lubię peelingi i są stałym krokiem w mojej pielęgnacji. Mam ochotę spróbować czegoś nowego ;)

5. Perfumy Decadence Marc Jacobs - to taka ciekawostka, ale ten zapach chodzi za mną od dłuższego czasu! Zamówię jak tylko będzie ku temu okazja ;) Aktualnie używam zapachu Good Girl Carolina Herrera i go uwielbiam.

6. Kosmetyki do włosów Anwen - jestem ich ogromnie ciekawa i chcę je w tym roku poznać trochę szerzej - aktualnie znam tylko olejek Marakuja (jest genialny). Być może zamówię takie pudło z kosmetykami na start - widziałam coś takiego na stronie. Jako posiadaczka długich już, kręconych włosów zawsze jestem na TAK jeśli chodzi o maski, odżywki i wszystko co nawilży moje loki :) Przez to ładniej się kręcą! 

I to już wszystko z mojej aktualnej listy życzeń. Dajcie koniecznie znać czy znacie produkty, które Wam tutaj pokazałam!! Jestem ciekawa co Wy planujecie sobie kupić spośród kosmetyków do pielęgnacji ;) 

Siła makijażu, czyli #powerofmakeup | Makijaż na pół twarzy | Mój stosunek do makijażu na przestrzeni lat

13:02

Siła makijażu, czyli #powerofmakeup | Makijaż na pół twarzy | Mój stosunek do makijażu na przestrzeni lat

Dziewczyny malujecie się na co dzień? A może jesteście z tych, co w ogóle nie uznają makijażu albo wręcz przeciwnie - bez makijażu nie pójdziecie nawet po pieczywo do sklepu? Jestem ogromnie ciekawa jaki jest Wasz stosunek do makijażu i czy korzystacie z jego dobrodziejstwa 😊 

Bo dzisiaj będzie właśnie o sile makijażu, czyli #powerofmakeup. Napiszę Wam czym dla mnie jest makijaż, cofając się kilka lat wstecz, bo mój stosunek na przestrzeni czasu trochę się zmienił. Pokażę też jak dużo makijaż zmienia ;)

Jako nastolatka stawiałam w nim swoje pierwsze, mniej lub bardziej świadome, kroki. Błędy starałam się korygować na bieżąco, chociaż nie wszystko było dla mnie widoczne. Kiedyś wydawało mi się, że ten makijaż po prostu być musi. Że jak już zaczęłam się malować to nikt bez makijażu zobaczyć mnie nie może. I obowiązkowo nie może zostać pominięty żaden etap. Nie raz i nie dwa było u mnie mocne oko i czerwone usta, co w przypadku 15-letniej dziewczyny dawało efekt kobiety koło 30-stki. Dochodzę do wniosku, że musiałam się wyszaleć. 

Dodam, że nie miałam problemu z trądzikiem. Wszystkie pryszcze na mojej twarzy znały umiar i nie spędzały mi snu z powiek. Mimo tego i tak nosiłam podkład, ale to wynikało z faktu, że mam od dziecka czerwone policzki i starałam się ukryć ten mankament. Przez liceum używałam podkładu Bourjois Healhty Mix (testując w międzyczasie inne podkłady, bo przecież wtedy już miałam bloga). Chociaż to był ciągle czas kiedy kolorowe cienie były na porządku dziennym, a ja chciałam wszystkim dookoła pokazać swoje umiejętności. Cały czas się uczyłam i kombinowałam. Ten wysiłek się opłacał. No i po tych wszystkich latach w końcu jestem tu gdzie teraz. 

Aktualnie nie mam potrzeby udowadniania nikomu tego, że umiem w makijaż. Robię to przede wszystkim dla siebie. Jestem zadowolona z efektu jaki uzyskuję. W tej dziedzinie nie można zwalniać, cały czas trzeba się doskonalić. Makijaż dodaje mi wyrazistości i pazura. Lubię siedzieć przed lustrem i patrzeć jak nabieram wyrazu. 

Nie mam jednak problemu by wyjść z domu bez makijażu, bo maksymalnie przykładam się do pielęgnacji swojej cery. Tak, więc spacer z psem na spacer czy pójście do sklepu bez makijażu nie jest dla mnie problemem. Są też takie dni kiedy po prostu nie chce mi się malować i wtedy nawet gdzieś po mieście śmigam bez mejkapu. I nie sądzę wcale, że kogoś tym krzywdzę, że straszę itd. To wciąż jestem ja.

A za siłę mojego makijażu uznaję teraz świetlistą cerę i długie, gęste rzęsy (dzięki odżywce), które po pomalowaniu są przepiękne. Lubię delikatne cienie, błysk, lubię kreskę i nude usta. Dzięki makijażowi oczy stają się większe, bo kończą się tam gdzie cieniowanie. Mogę delikatnie poprawić usta, nadając im pomadką pełniejszy kształt.

O sobie bez makijażu myślę, że to moja bardziej dziecięca wersja. I czasami naprawdę lubię poczuć się jak dziecko. 

Na każdym zdjęciu jestem ja. Daje Wam pogląd jak dużo zmienia makijaż lub jego brak ;)


 Jestem bardzo ciekawa czy lubicie się bez makijażu, bo w makijażu to wiadomo, że każdy czuję się odrobinkę pewniej i może góry przenosić ;) Lubicie te Wasze poranne metamorfozy przed lustrem? No i jak to u Was jest z #powerofmakeup? 

Ulubieńcy pielęgnacyjni ostatnich miesięcy | MIYA, Shool, Lirene, YOPE, Garnier

19:43

Ulubieńcy pielęgnacyjni ostatnich miesięcy | MIYA, Shool, Lirene, YOPE, Garnier

Ostatnio podzieliłam się z Wami swoimi hitami makijażowymi ostatnich miesięcy, a dzisiaj przyszedł czas na ulubieńców pielęgnacyjnych, bo w tej kategorii też mam kilka rewelacyjnych produktów, o których musicie usłyszeć. 

/Kiedy to piszę jest 15 minut po północy, a ja siedzę z kubkiem kawy z mlekiem owsianym (uwielbiam jego smak!) i stukam w klawiaturę, bo ostatnie wiadomości od Was dodały mi skrzydeł! Bardzo dziękuję Wam za słowa wsparcia, Wasze historie związane z moją twórczością tutaj. To bardzo przyjemne uczucie dowiedzieć się, że to nie jest tak, że piszę sobie jakiś tekst u siebie w mieszkaniu z psem na kolanie to on jest po nic i tak w gruncie rzeczy to w sumie to nikomu nie jest potrzebne. Właśnie, że jest! I dowiaduję się o tym od Was!/ 

Ogólnie wrzesień jest u mnie zawsze tym czasem kiedy po lecie trzeba zadbać mocniej o włosy i przesuszoną słońcem skórę. I chociaż jestem w swojej pielęgnacji bardzo systematyczna to mimo wszystko właśnie po wakacjach wjeżdżają produkty extra. 

Może zacznę od produktu, który chronił mnie latem przed słońcem i uważam, że jest to naprawdę dobry kosmetyk. Chodzi oczywiście o balsam z filtrem marki Lirene który kupiłam na początku lata w Rossmannie za niecałe 20 zł. Świetny produkt! Lekki, nieklejący balsam, który uchronił przez poparzeniami na niejednej wycieczce rowerowej, zapewnił brązowy odcień skóry i dodatkowo nawilżał skórę. Duże opakowanie i przystępna cena jak najbardziej na plus.

Kolejnym produktem i tym samym największym hitem dzisiejszego zestawienia jest nawilżająca maska do stóp w skarpetkach marki Scholl. Nie wierzyłam, że ta maska będzie dawała tak niesamowity efekt. Stopy po niej są tak odżywione i mięciutkie jak u niemowlaka - uwierzcie mi! Wiem, że te skarpetki polecała też Maxineczka i tutaj faktycznie zgadzam się z jej zachwytami. Te skarpetki są rewelacyjne. Obowiązkowa pozycja w łazienkowej szafce, ratunek przed wielkim wyjściem, a przede wszystkim uzupełnienie extra codziennej i starannej  pielęgnacji stóp. Cenowo to powiem szczerze, że wychodzi dość sporo, bo takie skarpetki to koszt około 18 zł, ale trafiają się promocje na których upolujecie je już za 11 zł. Ja podczas jednej takiej promocji zrobiłam sobie spory zapasik ;)

Na miano ulubieńca zasługuje z całą pewnością żel pod prysznic marki YOPE o zapachu Bzu i Wanilii. O mamo, jak to pachnie! To po prostu tak jakbyście sobie dodały do wanny pachnącego bzu z całego jednego drzewa. Uwieeelbiam! Nie dość, że ładnie pachnie to mam wrażenie, że pielęgnuje skórę, bo odkąd go używam skończył się problem suchej skóry na rękach i łydkach. Ogólnie ostatnio bardzo mocno polubiłam się z marką YOPE. W szafce mam spory zapas ich mydeł w płynie - każde w innej wersji zapachowej. Tak sobie myślę, że jak w styczniu odpalę mydło o zapachu rabarbaru to zima od razu stanie się przyjemniejsza i wrócą wiosenno-letnie wspomnienia ;)

No i teraz, bum, pielęgnacja twarzy. Przysięgam Wam i rękę daję uciąć, że to nie jest wpis sponsorowany, ale u mnie pielęgnacja twarzy to od dłuższego czasu marka MIYA ;) Bardzo polubiłam ich produkty, chociaż peeling enzymatyczny jest dla mnie wielkim nieporozumieniem. Pozostałe, które do tej pory testowałam, są dla mnie super! Uwielbiam ich olejek do demakijażu, który jest jednym z elementów mojego dwuetapowego oczyszczania. On rozpuszcza cały mejkap, calutki. Dwie pompeczki wystarczają mi na całą buzię. Kocham też serum z prebiotykami, które już mam praktycznie na wykończeniu i teraz, jesienią skuszę się na wersję z witaminą C. Po serum używam różanego kremu, który dobrze sprawdza mi się także pod makijaż. No ogólnie jakbyście spojrzały na moją półkę w łazience to 90% produktów do twarzy to jest właśnie marka MIYA.

Na koniec porządne odżywienie moich kręconych włosów i maska Garnier Hair Food w wersji bananowej. To bomba dla moich loków po lecie. Nakładam sporo tej maski na włosy, zakładam foliowy czepek i ręcznik - moje włosy mają swoje 30 minut. Po takiej kuracji są miękkie i faktycznie dostają to czego aktualnie potrzebują :)

I to wszystko co chciałam Wam dzisiaj pokazać ;) To moi pielęgnacyjni ulubieńcy kilku ostatnich miesięcy - nie czuję, że rymuję ;) Jak zwykle czekam na Wasze polecajki. Jestem bardzo ciekawa jakich kosmetyków aktualnie używacie i co się u Was sprawdza. Dajcie znać! 

Do następnego, pa!

Polscy ulubieńcy pielęgnacyjni | Polskie marki | #zostajewdomu

12:00

Polscy ulubieńcy pielęgnacyjni | Polskie marki | #zostajewdomu

Krąży już kilka filmów na YT i wpisów na blogach o tej tematyce. Wszystko po to aby docenić i wesprzeć polskich producentów w ciężkim dla nas wszystkich czasie. Poza tym, że #zostajemywdomu to możemy o siebie kompleksowo zadbać i do tego Was zachęcam ;) Pokażę dzisiaj swoje polskie hity pielęgnacyjne! Kiedy odbyłam podróż do Los Łazienkos okazało się, że mam tam naprawdę sporo polskich produktów, których używam na co dzień :)


1. Lefrosch Pilarix krem mocznikowy - ten krem ratuje moje suche łokcie, używam go także do stóp. Jest bardzo gęsty i używam go zawsze na noc. Po takiej nocnej dawce nawilżenia skóra jest mięciutka i problem suchości znika. 
2. Solverx Body Balm Sensitive Skin - mój ulubiony balsam do ciała. Nie podrażnia i idealnie nawilża. Dobrze się wchłania i po jego użyciu skóra nie lepi się. Moje odkrycie zeszłego roku. Baaaardzo go polecam!
3. Retimax maść z witaminą A - ta maść jest dobra na wszystko! Na przesuszone usta i na dłonie, na suche skórki wokół nosa podczas kataru. Nie raz już mnie ratowała. To cudo kupicie za kilka złotych, a spełnia więcej funkcji niż niejeden drogi kosmetyk. Warto mieć ją zawsze w kosmetyczce.


4. Tołpa Dermo Face Sebio. Peeling 3 enzymy - mój must have w pielęgnacji twarzy! Używam go regularnie dwa razy w tygodniu i nie wyobrażam sobie bez tego produktu mojej pielęgnacji. Rewelacyjnie odświeża i złuszcza skórę, wciąż działa tak samo dobrze. Zawsze zachwycam się po jego użyciem stanem mojej skóry. Jeżeli szukacie dobrego enzymatycznego peelingu to jest to pozycja, którą musicie poznać.

5. Cien Food For Skin maseczki do twarzy - coś co zawsze mam w swojej łazience. Są bardzo tanie, a działają świetnie. Część z peelingiem w wersji różowej działa na zasadzie tego peelingu z Tołpy, a niebieska jest drobnym peelingiem mechanicznym, który od czasu do czasu też bardzo lubię sobie zrobić. Maseczki dobrze nawilżają i odświeżają skórę.

6. Bielenda Botanic Formula żel do mycia twarzy Konopie + Szafran - to jest mój absolutnie ulubiony żel do mycia twarzy. Pachnie obłędnie! Jest gęsty i wystarczy jedna pompka na umycie całej twarzy. Mycie nim buzi jest tak przyjemne, że mogłabym to robić non stop. Bardzo dobrze doczyszcza twarz, pozostawia ją czystą, ale nie przesusza. Wydaje mi się, że stacjonarnie nie jest on już dostępny, ale wciąż można go znaleźć w drogeriach internetowych, co jest obecnie niewątpliwym plusem :)


7. Lulla Love Hello Beauty - seria kosmetyków tej marki jest genialna. Stanowi bazę mojej pielęgnacji. Mam od nich krem pod oczy i do twarzy, esencję oraz masło shea i olejki. Każdy z tych produktów ma rewelacyjne działanie i spełnia obietnice producenta. Szkoda, że tak mało osób wie o tej marce. Jeszcze nie słyszałam, aby ktoś polecał te kosmetyki. A ja je odkryłam i mogę podpisać się pod nimi rękami i nogami. 


8. Indigo Richness Body Lotion Rasspberry Love - to najpiękniej pachnący balsam na świecie! Dopełnienie perfum i zakończenie wykonywanego manicuru. Tak naprawdę podpatrzyłam go właśnie u swojej manicurzystki, która używa go na sam koniec robienia paznokci. Niby taka drobnostka, a dodaje 100 punktów do wykonywanej usługi. Dłonie są nawilżone i obłędnie pachną jeszcze przez długi, długi czas.

9. Delia Cameleo płukanka do włosów - ja mam wszystkie kolory tych płukanek i są one moimi włosowymi przyjaciółkami. Zawsze mieszam je sobie z maską do włosów i właśnie w taki sposób ich używam. Różne efekty jakie uzyskuję nimi na swoich włosach możecie zobaczyć tutaj:

JAKI KOLOR MAM NA WŁOSACH? JAK UŻYWAM PŁUKANEK DO WŁOSÓW? | PŁUKANKI KOLORYZUJĄCE DELIA CAMELEO

10. Nacomi Natural Mask Hair Growth - olejkowa wcierka, która powoduje wysyp baby hair na głowie. To prawdziwa petarda jeśli chodzi o włosy. Pomogła mojej siostrze wzmocnić włosy po ciąży. Ja używam jej od ponad miesiąca i też mam masę baby hair na głowie. Narazie wszystkie żyją swoim życiem, ale wkrótce podrosną i wszystko się... ułoży! ;)


11. Yope naturalny żel pod prysznic - marka Yope słynie ze swoich naturalnych produktów o nietuzinkowych zapachach. U mnie akurat żel jeszcze z edycji zimowej Zimowa Bombonierka. Uwielbiam te żele pod prysznic! Są gęste i przez to naprawdę baaaardzo wydajne. Pięknie pachną i myją skórę. To jedne z nielicznych żeli, które nie przesuszają mojej skóry. Dodatkowo mega przemawia do mnie filozofia zero waste marki, design opakować i w ogóle całokształt. Tak, marka YOPE jest rewelacyjna!

12. Fresh & Natural Relaksująca sól do kąpieli z lawendą i zieloną herbatą - kosmetyki tej marki są dostępne w Naturze. A ta sól jest moim ukojeniem wieczorem po całym dniu. Wsypują ją do wanny, a po chwili wszędzie unosi się obłędny zapach lawendy i zielonej herbaty, który koi i odpręża. To opakowanie już mi się kończy, ale na pewno kupię kolejne, bo jej zapach naprawdę mnie relaksuje.

I to już wszystkie polskie produkty pielęgnacyjne, które chciałam Wam dzisiaj pokazać. Po każdy z nich sięgam z przyjemnością i jestem dumna, że są to produkty polskie. Koniecznie napiszcie mi o swoich polskich hitach w pielęgnacji, które znacie i używacie :))
Wieczorny rytuał pielęgnacyjny | Moje hity | Nylonowa rękawiczka, peeling enzymatyczny i krem pod oczy

15:46

Wieczorny rytuał pielęgnacyjny | Moje hity | Nylonowa rękawiczka, peeling enzymatyczny i krem pod oczy

W ostatnim czasie zgłębiłam temat pielęgnacji twarzy i naprawdę mocno się w to wkręciłem. W końcu udało mi się stworzyć prawdziwy wieczorny rytuał pielęgnacyjny, który moja skóra polubiła i odwdzięcza się nieskazitelnym wyglądem. Chciałabym przeprowadzić Was przez moją wieczorną rutynę pielęgnacyjną i pokazać Wam jak od kilku tygodni dbam o swoją cerę.

Pierwszym krokiem jest wstępne zmycie makijażu płynem micelarny. Tutaj od lat nic się nie zmienia, wciąż jest to różowy Garnier. Potem sięgam po olejek ze słodkich migdałów i dokładnie rozprowadzam go po całej twarzy i masuje nim skórę, rozpuszczając tym samym resztkę makijażu jaka została na skórze. Potem moczę czysty ręcznik w gorącej wodzie i przykładam go do twarzy. Tym ciepłym ręcznikiem ściągam z buzi olej razem ze wszystkimi zanieczyszczeniami.


Makijaż jest wtedy całkowicie zmyty. Teraz pora na umycie twarzy. W tym celu używam żelu Soraya Plante, który bardzo ładnie się pieni i skutecznie oczyszcza skórę. W duecie z tym żelem używam na zmianę ze szczoteczką soniczną z Aliexpress, nylonowej rękawiczki i właśnie przy jej pomocy myję i delikatnie peelinguję swoją twarz.


Powiem Wam, że ta rękawiczka okazała się prawdziwym hitem! Jest bardzo tania i super działa. Skóra jest po niej tak miękka jak aksamit. Po umyciu delikatnie osuszam buzię ręcznikiem i przechodzę do toniku. Wykańczam właśnie kolejne opakowanie toniku Pixi i teraz po dwóch małych buteleczkach wiem, że kupię jego duże opakowanie. Ten tonik super działa na skórę. Rozświetla ją, lekko złuszcza, odświeża, nie pozwala rozwijać się stanom zapalnym i przyspiesza znikanie wyprysków. Rewelacyjnie przygotowuje skórę na nałożenie dalszej pielęgnacji. Zdecydowanie mój obecny pielęgnacyjny must have.


Dwa razy w tygodniu albo bezpośrednio przed jakimś większym wyjściem używam także enzymatycznego peelingu z Tołpy, który ubóstwiam i polecam każdej z Was. Złuszcza, ale nie podrażnia. Podczas kiedy mamy go na twarzy piecze, ale to tylko dowód na to, że działa! Moja skóra bardzo dobrze reaguje na takie regularne używanie tego peelingu, ale też używanie nylonowej rękawiczki czy szczoteczki sonicznej.


Kiedy skóra jest już kompletnie oczyszczona mogę sięgnąć po krem. I w tym momencie używam dwóch kremów z jednej marki, którą poznałam dzięki mojej siostrze i przepadłam tak samo jak ona ;) Ta firma to Lullalove i seria Hello Beauty. Do twarzy używam migdałowego kremu, natomiast pod oczy kremu rewitalizującego. Oba mnie zachwyciły, zużycie w słoiczkach mam już naprawdę spore.


Krem do twarzy jest bardzo mocno nawilżający i świetnie regeneruje skórę w trakcie snu. Krem pod oczy zauroczył mnie mega gęstą formułą - przypomina trochę maskę pod oczy. Jego działanie jest rewelacyjne i przyznam, że chyba właśnie znalazłam najlepszy krem pod oczy :)

Po aplikacji obu kremów moja wieczorna pielęgnacja kończy się ;)

Dajcie znać jak to wygląda u Was i jakich produktów używacie :)
Rozpoczęłam kurację retinoidami | Pierwsze wrażenia, obecna pielęgnacja + leki, których używam

14:12

Rozpoczęłam kurację retinoidami | Pierwsze wrażenia, obecna pielęgnacja + leki, których używam

Pierwszy dzień lipca był dniem mojej wizyty u dermatologa. Zabierałam się do tego od dłuższego czasu, ale ciągle miałam coś na głowie i dermatolog schodził na dalszy plan. W końcu jednak dopięłam swego i udałam się do pani doktor poleconą przez koleżankę, której cera przeszła ogromną metamorfozę właśnie pod kontrolą tego lekarza. 

Wizyta była prywatna, ale naprawdę nie żałuję wydanych pieniędzy, ponieważ uzyskałam masę informacji na temat mojej skóry, została mi dokładnie rozpisana poranna i wieczorna pielęgnacja oraz zaproponowana kuracja retinoidami w celu pozbycia się drobnych wyprysków i podskórnych krostek, z którymi mam problem od dłuższego czasu. Dodatkowo wskazane preparaty mają pomóc mi w wyrównaniu kolorytu cery. 

Pierwsza wizyta kosztowała mnie 120 zł, w aptece wydałam około 150 zł na leki i potrzebne kosmetyki do pielęgnacji. Po pierwszym tygodniu kuracji widzę poprawę jeśli chodzi o wyrównanie kolorytu skóry, nie jest czerwona na policzkach. Sądzę więc, że warto było uszczuplić delikatnie swój portfel ;))


Poranną pielęgnację rozpoczynam od umycia buzi żelem Iwostin Purritin Rehydrin, który przeznaczony jest dla skóry wysuszonej kuracją dermatologiczną, robię to przy pomocy mojej szczoteczki do mycia z Aliexpress. Następnie osuszam twarz delikatnie ręcznikiem, a następnie aplikuję balsam Cetaphil MD Dermoprotektor do twarzy i ciała.


Zwykle swój makijaż wykonuję po śniadaniu, więc w tym czasie krem ma możliwość porządnego wchłonięcia. Kiedy zjem i bardziej się ogarnę to sięgam po krem z filtrem Dermedic 50+ Sunbrella. 
Chwilę czekam, aż się wchłonie i potem wykonuję standardowy makijaż. Bałam się, że na filtrze makijaż będzie nietrwały i będzie zjeżdżał z twarzy w ciągu dnia. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo nic takiego się nie dzieje - nie zauważyłam żadnego wpływu na mój makijaż. Poza średnio przyjemnym zapachem, który czuję jeszcze chwilę po aplikacji. Poza tym działa, skóra jest bardziej blada niż dekolt czy ramiona ;)


Wieczorem kiedy przychodzi pora na demakijaż zaczynam od zmycia makijażu różowym płynem micelarnym Garnier, którego używam od kilku dobrych lat i jest on moim ulubieńcem. Następnie myję dwukrotnie buzię żelem z Iwostinu przy pomocy szczoteczki. Osuszam buzię ręcznikiem. Po dokładnym oczyszczeniu odczekuję 20 minut.


Po tym czasie nakładam na skórę jeden z dwóch leków, które zostały mi przepisane. Na zmianę stosuję Zineryt i Aknemycin Plus. Jeśli ciekawi Was jak działają te preparaty to wpiszcie sobie w wyszukiwarkę ich nazwy i poczytajcie. Ludzie sporo piszą na ich temat ;) Ostatnim krokiem jest nałożenie odżywki na rzęsy. U mnie jest to standardowo 4 Long Lashes ;)


To co dodatkowo wprowadziłam w życie to picie dużej ilości wody w ciągu dnia oraz zmiana poszewki na poduszkę dwa razy w tygodniu, aby zawsze była świeża i nie gromadziły się na niej bakterie i resztki używanych przeze mnie produktów.

I tak to obecnie u mnie wygląda. Po skończeniu kuracji na pewno zrobię aktualizację stanu mojej skóry, ale po pierwszym tygodniu jak najbardziej jestem pozytywnie nastawiona do całego tego procesu. 
Jak układam swoje włosy lokówką stożkową? | Lokówka Remington ProLuxe + mój trik na użycie suchego szamponu

20:07

Jak układam swoje włosy lokówką stożkową? | Lokówka Remington ProLuxe + mój trik na użycie suchego szamponu

Dzisiaj z racji końca miesiąca powinni pojawić się ulubieńcy i mimo, że post jest już gotowy to postanowiłam opublikować wpis, który miał pojawić się na blogu już dawno, ale wciąż brakowało mi pomysłu i czasu na jego realizację ;)

Zapraszam Was na nowy wpis, w którym pokażę w jaki sposób układam swoje włosy przy użyciu lokówki stożkowej i jaki jest mój sposób na użycie suchego szamponu.

W zeszłym miesiącu będąc u fryzjera zdecydowałam się na dość zdecydowane cięcie i odświeżenie koloru moich włosów. Od pewnego czasu marzyła mi się długość włosów do ramion, takie wiecie medium hair. Stwierdziłam, że wiosna będzie idealnym momentem na taką metamorfozę. Ta zmiana znacznie skróciła czas schnięcia moich włosów i ich stylizacji. Rewelacyjnie czuję się w tej długości i wydaje mi się, że zostanę przy niej na dłużej ;) 


Jeżeli chcę pokręcić swoje włosy to używam stożkowej lokówki Remington ProLuxe CI91X1. Mam ją od początku roku i jestem z niej ogromnie zadowolona. Szybko się nagrzewa, posiada regulację temperatury, a funkcja Pro dostosowuje temperaturę do moich włosów. Jej średnica to 25 - 38 mm, więc loki, które nią wychodzą są luźne i grube.

Stylizację rozpoczynam od dokładnego rozczesania moich włosów, kolejno nakładam na nie olejek Isana (teraz mam wersję fioletową, ale lubię też ten klasyczny arganowy). Potem dzielę sobie włosy na partie i nakręcam na lokówkę nie za grube pasma. Odczekuję kilkanaście sekund aby zdążyły się skręcić i delikatnie puszczam je luzem. 


Kiedy zaczynam kręcić górną partię włosów wyznaczam sobie przedziałek, a następnie spryskuję u nasady włosy suchym szamponem Batiste. Staram się też wydzielić jakieś inne przypadkowe przedziałki tworząc warstwy włosów i tam również używam szamponu. To świetny trik na podniesienie włosów i dodanie im objętości. Następnie powracam do docelowego przedziałka a włosy masuję tak aby pozbyć się nadmiaru suchego szamponu i dodać volume moim włosom.


Z racji, że w ostatni piątek postanowiłam odwiedzić piercera muszę uważać na swoje świeże przekłucia. Aby uniemożliwić włosom wplątywanie się w kolczyki sięgam po wsuwki i delikatnie podpinam włosy z boku głowy. I tak prezentują się włosy po skończonej stylizacji ;)



Dajcie koniecznie znać jak Wy na co dzień układacie swoje włosy. Macie w ogóle czas na taką zabawę czy rano szybko związujecie włosy w kucyka? 
Jaki kolor mam na włosach? Jak używam płukanek do włosów? | Płukanki koloryzujące Delia Cameleo

19:45

Jaki kolor mam na włosach? Jak używam płukanek do włosów? | Płukanki koloryzujące Delia Cameleo

Odkąd zdecydowałam się na rozjaśnienie włosów do blondu i zrobiłam dość zdecydowane ombre u fryzjera bardzo polubiłam się z płukankami koloryzującymi. Dostaję masę pytań, naprawdę masę, co takiego mam na włosach i co to w ogóle za kolor. Niektórzy też czasami zaczepiają mnie i pytają: O byłaś u fryzjera? A ja wtedy zawsze odpowiadam, że nie i, że sama robię ten kolor ;) No i właśnie dzisiaj chciałabym rozwiać Wasze wątpliwości i pokazać jak ja te włosy "farbuję" i o co z tym wszystkim chodzi. Przez praktycznie dwa lata odkąd używam płukanek wypracowałam swoją metodę ich używania, która sprawdza się u mnie najlepiej i jest bezproblemowa.

Zacznijmy od płukanek, których używam. Wszystkie trzy to marka Delia seria Cameleo. Posiadam płukankę srebrną, różową oraz fioletową, więc chyba każdy dostępny kolor. Najczęściej sięgałam po różową i fioletową, ale ostatnio często też wybieram srebrną.

Na zdjęciach widzicie moje eksperymenty z płukankami. Pierwsze zdjęcie to mój oryginalny blond saute, kolejne to już wariacja, ale jak widzicie cały czas balansuje na poziomie delikatnego różu :) 


Stosowanie płukanek według producenta to dodawanie ich do wody, którą będziemy płukać po raz ostatni włosy kiedy już je umyjemy. Sposób może nie jest jakiś skomplikowany, ale jednak trzeba znaleźć taką dużą miskę na potrzebną ilość wody i ogólnie trochę się nad tym nagimnastykować. Sama nigdy w ten sposób nie używałam płukanek. Ja zaczynałam od dodawania ich do maski/odżywki prosto na dłoń. Po wyciśnięciu porcji produktu na rękę dolewałam płukankę i starałam się to wymieszać. Jak  możecie się domyślać - zawsze miałam pofarbowane ręce + brudną wannę i wszystko dookoła, bo ta płukanka spływała i brudziła wszystko co napotkała na swojej drodze. 

Najlepszą metodą jest wzięcie szklanej miseczki (na zdjęciach widzicie porcję maski zmieszaną w oryginalnym pudełku, ponieważ zostało mi jej na jedno użycie i bez sensu brudzić inne naczynko), nałożenie do niej porcji maski i wlanie odpowiedniej ilości płukanek. I tak: w przypadku płukanek mniej znaczy więcej. Nie można z nimi przesadzić, bo uzyskacie komiczny efekt. Wystarczy jeden chlust z butelki aby odpowiednio zabarwić maskę.

Moja ostatnia mieszanka to mniej więcej 1 łyżka płukanki srebrnej i pół łyżki różowej. Udało mi się dzięki temu osiągnąć chłodny odcień rose gold. Tak wyglądała maska Garnier Banana Hair Food po wymieszaniu z płukankami.


Po dwukrotnym umyciu włosów szamponem dokładnie je spłukuję i odciskam z nadmiaru wody. Kolejno dłońmi nakładam kolorową maskę na włosy, robię to dokładnie masując przy tym pasma. Poświęcam na to jakieś trzy minuty żeby zrobić to dokładnie i włosy miały jednolity kolor, a następnie spłukuję całość letnią wodą. Potem już standardowo zawijam włosy w bawełniany turban i czekam aż wyschną. 

Taki efekt udało mi się uzyskać po ostatnim myciu:


Ja płukanek używam przy każdym myciu żeby utrzymać kolor na włosach, ponieważ jak dla mnie to jest coś a'la makijaż na włosy. Kiedy przestaje się z nich korzystać kolor wypłukuje się praktycznie w całości po dwóch myciach.

I tak właśnie wygląda moja zabawa z płukankami do włosów. Bardzo lubię ich używać, dają mi niesamowitą swobodę i sama mogę sobie tworzyć odpowiedni odcień. Te płukanki Cameleo są dostępne zarówno w Rossmannie jak i w Naturze i kosztują poniżej 10 zł także nie jest to droga impreza.
Kosmetyczne smaczki #1 | Kosmetyki z Lidla, laminowanie włosów galaretką, odpowiednik korektora MUFE Full Cover

11:07

Kosmetyczne smaczki #1 | Kosmetyki z Lidla, laminowanie włosów galaretką, odpowiednik korektora MUFE Full Cover

Chcę zapoczątkować na blogu nową serię wpisów i dzisiaj przychodzę z pierwszym z nich. Są takie sprawy, o których chciałabym Wam na szybko wspomnieć, napisać co nowego się u mnie pojawiło, albo co aktualnie testuję/ co mnie zaciekawiło. Może też co nowego wychodzi na rynek i na co warto zwrócić uwagę. Będę też starała przemycać się różne ciekawe rzeczy z mojego dnia codziennego - co robię, co czytam, może jakieś pomysły na sałatki lub zdrowe wypieki. Ten cykl to będą luźne teksty, bez żadnej spiny. Dam się w nich poznać trochę bardziej ;)


To co mnie zainspirowało do powstania tej serii to nowe kosmetyki marki Cien FOOD FOR SKIN, które naprawdę mnie zaciekawiły. Podczas zakupów w Lidlu do mojego koszyka trafił krem do rąk, żel - peeling do mycia twarzy i maseczki. Ogólnie ceny są mega atrakcyjne, a ja i tak kupiłam wszystko za połowę ceny, bo jest aktualnie taka duża promocja na cały asortyment. Zerknijcie sobie przy okazji na tą półeczkę, bo producentem tych kosmetyków jest Tolpa, więc sądzę, że warto! Na pewno dam Wam znać jak te produkty się spisują i nie ukrywam, że mam wobec nich duże wymagania, a najbardziej ciekawi mnie maseczka -  peeling enzymatyczny z papają, ponieważ ma ona całkiem zbliżony skład do peelingu 3 enzymy i mam nadzieję, że okaże się ona hiciorem ;) Dzisiaj jeszcze dokupię zapas tych masek, bo naprawdę wyczuwam prawdziwy HIT!



Ostatnio przeglądając blogi i vlogi o tematyce włosowej trafiłam na zabieg laminowania włosów galaretką. Tak, galaretką, w moim przypadku truskawkową ;) Podpatrzyłam ten sposób na jutubie i stwierdziłam, że spróbuję to zrobić na swoich włosach. No i faktycznie efekty są genialne: włosy błyszczą (na tyle ile mogą, bo moje są jednak kręcone i nie tworzą takiej lśniącej tafli), są sypkie i zdecydowanie jakby grubsze w dotyku, w moim przypadku poprawił się również ich skręt - jest mocniej zdefiniowany. 

Co do włosów to w marcu lub kwietniu wybieram się do fryzjera aby je odświeżyć i znowu nadać im jakąś ludzką formę ;) W tym momencie mam tak dużo włosów, że czasami ciężko mi je ogarnąć :D 

A do Was mam pytanie o ulubiony olej do olejowania włosów. Po jaki sięgacie najczęściej? Ja po kokosowy i migdałowy, ale szukam też czegoś nowego, więc dajcie mi proszę znać co sprawdza się u Was.

Na sam koniec mam prawdziwy smaczek! ;) Niedługo napiszę o tym osobny tekst, ale mam wrażenie, że udało mi się znaleźć odpowiednik korektora MUFE Full Cover w szafie Sensique za 15 zł! No naprawdę, nawet nie wiem czy nie jest on lepszy... Jeśli macie w okolicy Naturę to idźcie już dzisiaj po ten korektor - obiecuję, że się nie zawiedziecie. Ma bardzo mocne krycie, zastyga i jest odporny na wilgoć - działa identycznie jak Full Cover, a cena bez porównania, jakieś 12 razy niższa ;)


No i w sumie jak na pierwszy raz to już wszystko ;) Zachęcam Was do obserwowania mnie na Instagramie, bo tam naprawdę sporo się dzieje i często pojawiają się różne ciekawe i ładne rzeczy :) Oczywiście szukajcie mnie pod nazwą majmejkap ;)
Odpowiednik Foreo Luna mini 2 | Hit z Aliexpress | Szczoteczka do twarzy za 30 złotych

17:24

Odpowiednik Foreo Luna mini 2 | Hit z Aliexpress | Szczoteczka do twarzy za 30 złotych

Szczoteczki soniczne marki Foreo opanowały urodomaniczki. Każda kobieta ich chce, pragnie, bo to przecież taka rewelacja i rzecz niezbędna w codziennej pielęgnacji. Na jutubie wychwala przez wszystkie dziewczyny, polecana na każdy możliwy problem ze skórą. Prawdopodobnie działa cuda, a skóra po jej użyciu przy potarciu aż piszczy - taka jest oczyszczona! I wiecie co? Ja też mam swoje Foreo! I to z Aliexpress! UWAGA: za całe 30 złotych. Tak, tak, nie pomyliłam się w ilości zer ;)

Jeżeli jesteście ciekawe o czym ja w ogóle mówię i czy to możliwe żeby szczoteczka za trzy dyszki była w stanie dorównać tej za grubo ponad 500 zł to zapraszam na dzisiejszy wpis!


Dobra, zacznę może od tego, że ja bardzo chciałam mieć swoją Foreo Lunę. Naprawdę! Bardzo, bardzo chciałam tą szczoteczkę kupić, korzystać z niej i być oczarowana jej właściwościami tak jak te wszystkie dziewczyny z jutuba. Tylko wiecie, jeszcze nie odleciałam w kosmos i stwierdziłam, że cena, którą trzeba zapłacić za kawałek gumowej szczotki do twarzy jest jakimś nieporozumieniem i zakup tak drogiego sprzętu tego typuprzestał być moim priorytetem. I szczerze przyznam, że cieszę się, że nie uległam tej zachciance. Potem w ogóle na jakiś czas ten pomysł poszedł w odstawkę, ale z  początkiem roku znowu zaczęłam myśleć nad jej zakupem.

Zaczęłam czytać i szukać odpowiedników innych marek, może jakiś zamiennik i w sumie było parę takich opcji, ale z reguły każda z nich to był koszt powyżej 100 złotych. 

W końcu poszłam po rozum (ktoś może stwierdzi, że głupotę) do głowy i odpaliłam Aliexpress ;)

Szukałam czegoś w typie Foreo, czytałam opinie i wspierałam się grupami na Facebooku żeby zakup był faktycznie trafiony. I tak w końcu wybrałam szczoteczkę łudząco przypominającą jeden z modeli Foreo a konkretnie Luna mini 2.

Moja szczoteczka jest w odcieniu fuksji i wyglądem od oryginału różni się jedynie brakiem wytłoczenia FOREO. Rozmieszczenie i wielkość wypustek jest dokładnie ta sama. Ze spraw technicznych moja ma 5 stopni intensywności, a oryginał 8. 

W zestawie do szczoteczki był dołączony kabelek USB do ładowania. Sama szczoteczka opakowana była w kartonik z plastikową wkładką. Jej koszt to około 30 zł. Zamawiałam ją dokładnie tutaj.


Szczoteczka nadana jako przesyłka rejestrowana, kurier doręczył mi ją po mniej więcej dwóch tygodniach od złożenia zamówienia.

Jest bardzo poręczna, wygodna do trzymania i bardzo cichutko pracuje. Faktycznie przyjemnie się jej używa. Ja sięgam po nią każdego dnia wieczorem przy myciu twarzy. Wypustki przyjemnie masują skórę i na pewno oczyszczają ją lepiej niż nasze ręce.

Szczoteczka po włączeniu delikatnie lub mocniej wibruje/pulsuje. I wiecie co? Ona robi to w ten sam sposób co szczoteczka Foreo. Byłam w czwartek w Douglasie i dotykałam oryginałów, jedną włączyłam i naprawdę ogarnęło mnie przerażenie i duma w jednym, bo nie wyobrażam wydać sobie tyle kasy na kawałek gumowej szczotki, skoro mogę mieć praktycznie to samo za 30 złotych.

Dobry patent to wykorzystanie tej szczotki jako myjki do naszych pędzli. Przy pocieraniu o jej wypustki włosie czyści się momentalnie i naprawdę skutecznie.


Do plusów, które zauważyłam po używaniu tej szczoteczki z pewnością należy wygładzenie skóry i brak jakichkolwiek suchych skórek. Dzięki pocieraniu pozbywamy się martwego naskórka i to naprawdę działa. Poza tym masaż taką szczoteczką może stać się naszym codziennym przyjemnym rytuałem pielęgnacyjnym ;)

Bardzo polecam Wam tą konkretną szczoteczkę. Jest naprawdę świetnym gadżetem i myślę, że dogania oryginalną szczoteczkę. Nie wiem co jeszcze może mieć w sobie Foreo, że kosztuje aż tyle. Dla mnie za taką kwotę to powinna ona jeszcze czyścić mój dom i w ogóle być jakimś fenomenem.

Jeśli chciałyście mieć swoją szczoteczkę to z linku, który wcześniej Wam podałam śmiało możecie ją sobie zamówić ;)
NOWOŚĆ: Annabelle Minerals olejek wielofunkcyjny Stay Essential

12:15

NOWOŚĆ: Annabelle Minerals olejek wielofunkcyjny Stay Essential



Cześć wszystkim ;)

Dzisiaj napiszę parę słów o olejku Annabelle Minerals, który miałam możliwość wypróbować dzięki konferencji Meet Beauty. Był to jeden z prezentów jaki dostałam od marki AM. Aktualnie wykończyłam pierwszą buteleczkę tego olejku, więc recenzja ukazuje się już po zużyciu pełnego opakowania. Przez czas prawie dwóch miesięcy zdążyłam wyrobić własną opinię na jego temat, więc jeśli ciekawi Was czy ta nowość jest godna uwagi to zapraszam do dalszej części tego wpisu.

Olejek Stay Essential to produkt opakowany w buteleczkę z ciemnego szkła o pojemności 30 ml z wygodną pompką. Naprawdę ta pompka to świetna sprawa, ponieważ ułatwia dozowanie olejku i dzięki temu nic nam się nie wylewa, nic nie jest tłuste. 

W ofercie marki Annabelle Minerals olejki pielęgnacyjne to nowość. O wersji Stay Essential producent pisze tak: Naturalny olejek do skóry twarzy o działaniu intensywnie nawilżającym, zmiękczającym oraz regulującym wydzielanie sebum. Dzięki wysokiej zawartości nienasyconych kwasów tłuszczowych zwalcza wolne rodniki, czym przyczynia się do spowolnienia procesu starzenia się skóry. Może być stosowany również jako olejowe serum na noc. Olejek nie pozostawia wrażenia tłustego filmu. Jest niekomedogenny. Przywraca skórze naturalny blask i sprężystość. 

Możecie go zamówić tutaj.

Swój olejek zaczęłam stosować już w dniu kiedy go otrzymałam. Pierwsze co przykuło moją uwagę to zapach. Pomarańczowy, piękny i bardzo odprężający. Myślę, że spodoba się większości kobiet! Jest niezwykle trafiony. Jego aplikacja jest relaksującym rytuałem i pamiętam, że tego pierwszego wieczoru po męczącym dniu z tym olejkiem na twarzy czułam się jak w SPA.


Produktu używałam zarówno na twarz, jak i na końcówki włosów i w obu przypadkach sprawdził się rewelacyjnie. Jeśli chodzi o twarz to zastąpił mi mój wieczorny krem, ale zdarzało się też, że po prostu go wzbogacał. Jego działanie naprawdę mnie zachwyciło, bo świetnie nawilżał skórę i miałam wrażenie, że dostała wszystko czego było jej potrzeba. Po przebudzeniu skóra wciąż się błyszczała właśnie od tego olejku. Po porannym myciu buzi, skóra była mięciutka, wręcz aksamitna w dotyku.

W przypadku włosów stanowił zabezpieczające serum na końcówki. Co ważne nie sprawiał, że włosy były tłuste, ale to też dlatego, że nie nakładałam go za dużo. Ładnie podkreślał skręt moich loków.

To co chcę zaznaczyć to fakt, że ja ten olejek na twarz rekomenduję stosować wieczorem. Nie jest to produkt, który sprawdzi się rano pod makijaż. Na takiej tłustej bazie wszystko będzie jeździło i żaden makijaż nie utrzyma się zbyt długo.


Myślę, że na pewno wrócę do tego olejku w przyszłości. Teraz rozpoczęłam testy innych produktów do pielęgnacji. Tak czy inaczej moim zdaniem naprawdę warto zainwestować w olejki Annabelle Minerals. Mają bogate, czyste składy. Nie podrażniają skóry i nie powodują powstawania niedoskonałości. 

Dajcie mi proszę znać czy miałyście okazję stosować olejki tej marki i jak u Was się sprawdziły ;)
Urodowe prawdy | Czy kobieta musi być "zrobiona" aby być piękna?

16:04

Urodowe prawdy | Czy kobieta musi być "zrobiona" aby być piękna?


Dzisiaj postanowiłam sobie, że poruszę troszkę inną kwestię niż dotychczas na moim blogu, ale oczywiście wciąż będziemy obracać się w temacie urodowym - inaczej być nie może. Aktualnie siedzę sobie przy oknie z laptopem na kolanach i zajadam się truskawkami z musem kokosowym, pojawiła się zatem chwila na przemyślenia i postanowiłam się nimi podzielić właśnie tutaj. Mam nadzieję, że taki tekst się Wam spodoba i wyrazicie swoje zdanie na ten temat.Ostatnio widzę taki niezbyt dobry trend podążania na ślepo za tym, co aktualnie modne bez względu na to czy nam to pasuje czy nie. Jakieś dziwne dążenie do ideału, powiększanie ust, monstrualne rzęsy robione u kosmetyczek, permanentny makijaż brwi, podoczepiane jakieś sztuczne, długaśne paznokcie odstające w nienaturalny sposób od palców, sztuczne włosy na taśmach dookoła głowy, peruki, sztuczna opalenizna... I nieważne, że część z nas zupełnie nie wymaga takich poprawek i gadżetów. Ba, nawet odważę się powiedzieć, że niektóre kobiety totalnie zatraciły się w tym beauty świecie i nie potrafią powiedzieć sobie dość.

Nie zrozumcie mnie oczywiście źle, bo sama lubię doklejać rzęsy przy okazji robienia makijażu, lubię mieć też długie paznokcie (ale tylko własne). Nie widzę również niczego złego w dbaniu o siebie, zdrowej diecie, chęci doskonalenia się. Ale słuchajcie - nie za wszelką cenę! Nie rozumiem dlaczego nagle każda kobieta chce wyglądać tak jak jakaś super pani X. Teraz każdy powiększa sobie usta, laminuje rzęsy, przedłuża paznokcie. Czy w nas pozostaje jeszcze jakiś pierwiastek natury?


Zdaję sobie sprawę, że jest pewnie sporo kobiet, które mają jakieś urodowe defekty, które bardzo im przeszkadzają i chcą to poprawić - duża asymetria ust, nadmierne owłosienie na twarzy, wiecznie łamiące się paznokcie, których nie da się w żaden sposób zapuścić itp. 

Dziwi mnie jednak to, że coraz częściej naprawdę ładne dziewczyny wpadają w wir tych wszystkich zbędnych tak naprawdę zabiegów. Jakby wziąć pod uwagę taki naprawdę mocno skrajny przypadek to tak: farbowane, przedłużone włosy, rzęski zrobione 1:1, permanentne brwi, powiększone usta, zmniejszony nos, powiększony biust, paznokcie trumienki, oczywiście makijaż full glam na co dzień ociekający wszystkimi możliwymi produktami i opalenizna po tygodniu solarium/samoopalacza. Czy to jest nasze prawdziwe piękno? Czy wciąż jesteśmy indywidualnymi jednostkami - kobietami czy już lalkami przeniesionymi z naszej wyobraźni do prawdziwego życia?

Pamiętacie jeszcze jak to było kilka lat temu? Zwykły lakier do paznokci, naturalna płytka bez żadnych hybryd, topów no wipe, przedłużania hardem. Dbanie o swoje naturalne włosy - chciałaś mieć długie - trzeba było czekać aż urosną, krótkie - wtedy nożyczki w dłoń. Kiedyś pokazywało się jak można sobie delikatnie i naturalnie powiększyć usta konturówką, a jak się chciałaś opalić to leżak pod pachę i na słoneczko. A teraz wszystko jest na pstryknięcie palców... Długie włosy można doczepić, paznokcie można dokleić, usta napompować kwasem, skóra niczym czekoladka już po kilku godzinach od aplikacji produktu i wszystko gra!


Moim zdaniem nie warto podążać ślepo za modą. Nie każdemu pasuje wszystko to, co pojawia się na wybiegach i w gazetach. Trendy zawsze należy dostosowywać pod siebie i wybierać spośród nich to co będzie dla nas najlepsze i w czym dobrze będziemy się czuć. To nic dobrego wyglądać jak każdy! Zawsze trzeba być sobą bez względu na wszystko. Z przymrużeniem oka bierzcie więc te wszystkie idealne instagramowe zdjęcia. Pamiętajcie, że każda z nas jest niepowtarzalna i to jest prawdziwe piękno.

Oczywiście korzystajmy z dobrodziejstw makijażu czy różnego rodzaju zabiegów, ale znajmy we wszystkim umiar. Dbajcie o siebie tylko i wyłącznie dla siebie i swojego dobrego samopoczucia, a nie dlatego aby wpisać się w to, co obecnie jest modne i na czasie. Jeżeli Wy same czujecie się z czymś niekomfortowo to z tego zrezygnujcie, zmieńcie lub ulepszcie. Co kto woli ;)

Co sądzicie o tej ciągłej gonitwie za doskonałością, kalendarzem przepełnionym wizytami u kosmetyczek, manicurzystek, fryzjerów itd.? I jak sprawa ma się u Was: czy wciąż jesteście sobą? ;)

Copyright © majmejkap , Blogger