Mamy kwiecień! Marzec dobiegł końca i muszę stwierdzić, że to był dla mnie dobry miesiąc jeśli chodzi o odkrycia kosmetyczne. Udało mi się przetestować sporo produktów i część z nich mogę spokojnie zaliczyć do marcowych ulubieńców. Dzisiaj będzie też kilka produktów z pielęgnacji, a to u mnie dość rzadkie zjawisko. Także jeśli interesuje Was ogólnie tematyka ulubieńcowa to zapraszam do dalszej części wpisu ;)
No to zacznijmy od pielęgnacji i jako pierwszy przedstawię Wam arganowy krem pod oczy marki Nacomi. Do jego zakupu przymierzałam się dość długo, bo tak naprawdę nie wiedziałam czy krem pod oczy jest mi w ogóle potrzebny. W tym roku kończę 21 lat, więc o zmarszczkach nie ma jeszcze mowy, ale stwierdziłam, że i tak przyda mi się nawilżenie obszaru wokół oczu, bo przecież używanie zastygających korektorów może tą okolicę przesuszać. I faktycznie, krem bardzo dobrze nawilża, nie jest mocno tłusty. Stosuję go co wieczór, taką grubszą warstwą i przez noc on elegancko się wchłania. Na tak nawilżonej skórze korektor wygląda lepiej i myślę, że nadal będę go stosować, bo przecież lepiej zapobiegać (zmarszczkom) niż leczyć ;)
Kolejnym ulubieńcem, o którym już kiedyś Wam mówiłam pisałam są płatki peelingujące Isana. Zawsze mam je w łazienkowej szafce! Uwielbiam ich działanie, rozmiar i to, że nie rozwarstwiają się przy pocieraniu. W tych płatkach strona z motylkami jest tą, która ma za zadanie ścierać martwy naskórek. Druga jest milutka i całkowicie gładka. Ja takim płatkiem każdego wieczoru przecieram skórę między zmywaniem makijażu, a myciem twarzy. W moim przypadku nie ma mowy o suchych skórkach.
I ostatni pielęgnacyjny ulubieniec to płyn micelarny 3w1 Garnier w wersji różowej. Od kilku lat to mój niekwestionowany ulubieniec. Zawsze kupuję go w promocji, ponieważ moim zdaniem 20 zł na produkt, który ma jedynie ściągnąć makijaż to za dużo. Cena w promocji jest w porządku. Ten płyn świetnie radzi sobie ze zmyciem podkładu, wszelkich produktów zastygających w tym również pomadek. Bardzo go lubię, ponieważ jest wydajny i dobrze spełnia swoją rolę. Dodatkowo nie podrażnia skóry.
I teraz jak już pielęgnację mamy z głowy to mogę przejść do makijażu!
Marcowe podsumowanie otworzy podkład Maybelline Fit Me! Akurat kolor 115, który zamówiłam jest dla mnie aktualnie za ciemny, ale ten problem rozwiązuje mi biały mixer Kobo. Poza tym to naprawdę świetny drogeryjny podkład. I mówię to ja, osoba, która nigdy nie polubiła żadnego podkładu Maybelline. Ma całkiem dobre krycie, łatwo się go aplikuje na skórę, nie tworzy mi plam, maski i nie ściera się w ciągu dnia. Fajnie, że opakowanie tego podkładu to tubka, bo taka forma jest bardzo dużym sprzymierzeńcem zabierania go w podróż. Jeśli macie skórę normalną bądź mieszaną to polecam go przetestować.
Korektorem, który udało mi się zdobyć i polubić w marcu jest Makeup Revolution Conceal & Define. Mój akurat to odcień C4 i muszę przyznać, że o ile jest to bardzo jasny korektor to niestety, ale po tej różowej stronie mocy. Muszę jeszcze zamówić bardziej żółty odcień. I co ja myślę o tym korektorze? Faktycznie jest dobry, ma mocne krycie, nie zbiera się w załamaniach. W moim odczuciu jednak ten cały szum wokół niego jest chyba zbyt duży (albo po prostu sponsorowany). To kolejny super produkt w przystępnej cenie. Nie mam korektora Shape Tape od Tarte, więc nie mogę ich ze sobą porównać, ale jeśli ten ST jest identyczny do tego od MUR to chyba szkoda przepłacać ;) Używałam go przez cały miesiąc i jestem zadowolona z efektu jaki on mi daje. Jeśli szukacie dobrze kryjącego korektora w wielu odcieniach do wyboru i przystępnej cenie to polecam wypróbować tą nowość.
I teraz prawdziwa bomba! Przedstawię Wam absolutnie najlepszą mieszankę pudrów sypkich, które właśnie w połączeniu dają mi najlepszy puder świata! Już mówię jakie pudry ze sobą mieszam. A więc podstawą jest puder Ben Nye Banana, do tego jakaś 1/3 części pudru Makeup Revolution Lace i tyle samo pudru Smart Girls Get More Loose Highlight. Ta kombinacja jest niesamowita!! Ben Nye jest mocno żółty, więc puder Lace mi ładnie tonuje odcień, a dodatek pudru rozświetlającego sprawia, że całość wygląda na skórze niczym sypaniec od Laura Mercier. Może nawet i lepiej! Naprawdę, wykończenie na skórze jest przeboskie. Świetliste, ale nie brokatowe. Lekko matowo - satynowe. Naprawdę ciężko mi opisać ten efekt. Buzia wygląda tak miękko i świeżo. Już kilka osób pytało mnie co ja mam na twarzy, że ona tak ładnie wygląda. No to właśnie ten mix. Polecam po stokroć! :D
Jeżeli chodzi o konturowanie twarzy to w tym celu dzielnie służył mi brązer Physicans Formula Butter Bronzer. Bardzo lubię go używać, bo daje mi naturalny efekt na skórze i ślicznie pachnie kokosem. Ma satynowe wykończenie i przepięknie wtapia się w resztę makijażu. To jest też produkt, którym nie zrobicie sobie krzywdy, bo jego odcień jest dość jasny, a poza tym jego intensywność buduje się do pewnego stopnia.
Rozświetlacz, którego nadużywałam w marcu to Pierre Rene Highlighting Powder. To ogromny dysk, którego chyba nikt nie jest w stanie zużyć ;) Ma piękny szampański odcień i jest minimalnie jaśniejszy od rozświetlacza My Secret Princess Dream. Daje bardzo ładny efekt tafli na skórze bez tandetnych drobinek. Jeśli chcecie kupić dobry rozświetlacz to ten również będzie trafionym wyborem. Z tego co się orientuję to dostępny jest tylko jeden odcień.
I mam też Wam do pokazania róż do policzków Essence Matt Touch Blush w kolorze Berry me up! To taki odcień różu jaki lubię, średni odcień lekko brudnego różu. Dość bezpieczny kolor na co dzień. Ładnie dopełnia makijaż i pasuje praktycznie zawsze. Opakowanko tego różu jest malutkie, lekkie i bardzo poręczne. W sam raz do nawet najmniejszej kosmetyczki.
Teraz przejdziemy do oczu - tutaj też mam kilka rzeczy do polecenia.
Po pierwsze baza Urban Decay Eyeshadow Primer Potion. Bez niej nie ma żadnego cieniowania. I fakt, że czasami sięgam po zastygający korektor, ale jednak taka baza to jest to! Uwielbiam ją za kremową konsystencję i za to, że wyrównuje mi kolor skóry na powiece. Po chwili leciutko zastyga i wtedy można rozpoczynać pracę z cieniami. Nic tak dobrze nie trzyma cieni jak ta baza! Przez calusieńki dzień cieniowanie w niezmienionym stanie.
Kolejnym ulubieńcem jest paleta Makeup Revolution Sophx. W marcu na blogu pojawiła się jej recenzja, więc tam Was odsyłam (klik!). I powiem Wam, że pomimo nierównej jakości cieni sięgałam po nią zawsze kiedy robiłam makijaż. Cienie przyjemnie się rozcierają, a kolory po które sięgam na co dzień są całkiem dobrze napigmentowane.
Z błyskotek w marcu używałam głównie dwóch produktów. Po pierwsze brokatowy eyeliner Urban Decay Heavy Metal w odcieniu Midnight Cowboy. To jest naprawdę rewelacyjny produkt. Miliony złotych drobinek zawieszone w bezbarwnym linerze to po prostu must have dla każdej makijażowej sroczki. Ja używam go na różne sposoby. W formie kreski, w wewnętrzne kąciki, nakładam go też na dolną powiekę, czasami wklepuję bokiem pędzla na środek powieki. Mieni się niesamowicie, pięknie odbija światło. Kiedy mam go na oczach to zawsze dostaję pytania o to co tak błyszczy na złoto ;)
Drugim produktem jest metaliczny cień marki Catrice w odcieniu 030 Daily Dose of Rose. O tych produktach też jest notka na blogu (klik!). Jeśli miałam mało czasu (albo chęci) na makijaż oka to ten brudnoróżowy cień był jedynym produktem nałożonym na powieki. Wklepuję go wtedy palcem i lekko rozcieram na boki tak aby granice nie były zbyt ostre. Trzyma się cały dzień i pięknie błyszczy.
A jeśli chodzi o usta to w tej kwestii jestem ostatnio bardzo nudna. Używam sobie na zmianę pomadki Golden Rose Longstay Liquid Lipstick o numerze 13 i pomadki Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick w odcieniu Lovecraft. Obie bardzo lubię i w sumie to po którą sięgałam w marcu było uwarunkowane jedynie moim humorem lub resztą makijażu. Każda z tych pomadek to super opcja na dzień.
I to moi wszyscy marcowi ulubieńcy. Sama jestem zdziwiona jak wiele produktów dzisiaj Wam pokazałam, ale bezapelacyjnie każdy z nich jest warty uwagi ;)
Koniecznie napiszcie mi w komentarzu o Waszych marcowych hitach. Chętnie poczytam co ciekawego się sprawdza u moich czytelników :)
Kolejnym ulubieńcem jest paleta Makeup Revolution Sophx. W marcu na blogu pojawiła się jej recenzja, więc tam Was odsyłam (klik!). I powiem Wam, że pomimo nierównej jakości cieni sięgałam po nią zawsze kiedy robiłam makijaż. Cienie przyjemnie się rozcierają, a kolory po które sięgam na co dzień są całkiem dobrze napigmentowane.
Z błyskotek w marcu używałam głównie dwóch produktów. Po pierwsze brokatowy eyeliner Urban Decay Heavy Metal w odcieniu Midnight Cowboy. To jest naprawdę rewelacyjny produkt. Miliony złotych drobinek zawieszone w bezbarwnym linerze to po prostu must have dla każdej makijażowej sroczki. Ja używam go na różne sposoby. W formie kreski, w wewnętrzne kąciki, nakładam go też na dolną powiekę, czasami wklepuję bokiem pędzla na środek powieki. Mieni się niesamowicie, pięknie odbija światło. Kiedy mam go na oczach to zawsze dostaję pytania o to co tak błyszczy na złoto ;)
Drugim produktem jest metaliczny cień marki Catrice w odcieniu 030 Daily Dose of Rose. O tych produktach też jest notka na blogu (klik!). Jeśli miałam mało czasu (albo chęci) na makijaż oka to ten brudnoróżowy cień był jedynym produktem nałożonym na powieki. Wklepuję go wtedy palcem i lekko rozcieram na boki tak aby granice nie były zbyt ostre. Trzyma się cały dzień i pięknie błyszczy.
A jeśli chodzi o usta to w tej kwestii jestem ostatnio bardzo nudna. Używam sobie na zmianę pomadki Golden Rose Longstay Liquid Lipstick o numerze 13 i pomadki Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick w odcieniu Lovecraft. Obie bardzo lubię i w sumie to po którą sięgałam w marcu było uwarunkowane jedynie moim humorem lub resztą makijażu. Każda z tych pomadek to super opcja na dzień.
I to moi wszyscy marcowi ulubieńcy. Sama jestem zdziwiona jak wiele produktów dzisiaj Wam pokazałam, ale bezapelacyjnie każdy z nich jest warty uwagi ;)
Koniecznie napiszcie mi w komentarzu o Waszych marcowych hitach. Chętnie poczytam co ciekawego się sprawdza u moich czytelników :)
Wspanialosci u mnie ostatnio tez pudry sa w ulubiencach miesiaca ;)
OdpowiedzUsuń