Jestem gotowa żeby napisać Wam więcej wszystko o efektach współpracy kolejnej youtuberki z Glamshopem. Marta wypuściła też rozświetlacz, ale dzisiaj chcę się skupić na palecie cieni Abstrakcja. Na blogu pojawiły się moje pierwsze wrażenia dotyczące tych cieni i pierwszy makijaż. Od tamtej pory eksploatowałam tą paletę do granic możliwości, codziennie, konsekwentnie robiłam nią makijaż. Nawet jeśli był to jeden cień to zawsze z tej palety. Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii na jej temat to zapraszam Was na dzisiejszy wpis. Mam Wam naprawdę sporo do powiedzenia napisania.
Zacznę od tego, że osobiście czekałam na tą współpracę bardzo, bardzo. Nie mogłam się doczekać, bo już po pierwszych zapowiedziach wiedziałam, że kolorystyka będzie w punkt, taka jaką lubię najbardziej. Moja intuicja mnie nie zawiodła, bo kolory w palecie są totalnie "moje".
Marta cudownie to wszystko stworzyła, układ cieni, forma palety na 9 cieni, grafika. Po filmie z premierą byłam zachwycona jeszcze bardziej. A to, że ją kupię było pewne na milion procent.
No i dobra, zamówiłam zestaw razem z rozświetlaczem, paczka przyszła po kilku dniach. Wszystko ładnie opakowane w perłoworóżową bibułkę z naklejką MsDoncellita. I w sumie wszystko pięknie, ładnie, aż do momentu dobrania się do zawartości. Tak naprawdę to przez chwilę pomyślałam, że ja mam jakiś używany zestaw... Chociaż to bardziej odnosiłoby się do rozświetlacza, bo opakowanie było brudne, a sam rozświetlacz dookoła miał tłuste plamy, co wiem, że wynika z formuły rozświetlacza, no ale mimo wszystko jakoś tak dziwnie to wyglądało.
Opakowanie palety było przybrudzone na krawędziach, ale udało mi się to zetrzeć płynem micelarnym. Wizualnie na żywo paletka jest urocza. Trochę nie rozumiem dlaczego nie ma w niej lusterka, tak jak w przypadku innych palet na 9 cieni w Glamshopie. Jest na nie miejsce, bo w patrząc na paletę z boku jest w niej luka gdzie idealnie zmieściłoby się lustro. Dlaczego tak się tego czepiam? Paleta jest o 30 zł droższa od innych dziewiątek, więc myślę, że to lusterko naprawdę zmieściłoby się w budżecie. No, ale mniejsza o to.
Miejsca gdzie są magnesy i krawędzie palety wyglądają nieestetycznie. Po pierwsze magnesy są bardzo widoczne, a po drugie krawędzie nie są dopracowane pod kątem ich klejenia. Widać to na zdjęciach, starałam się to oddać jak najlepiej.
Z minusów, które zauważyłam to chyba wszystko. Wiem, że trochę sobie ponarzekałam, ale słuchajcie - ta paleta kosztuje 119 zł i nie łapie się na żadne promocje ;)
Teraz możemy przejść do zawartości palety, czyli samych cieni. I tutaj nie mogę powiedzieć niczego złego! Każdy, absolutnie każdy cień z tej palety mi się podoba i dla każdego widzę zastosowanie w makijażu.
Nie mam za złe, że nie ma w niej matowego beżu, bo przecież każda z nas ma już taki cień w kolekcji, a poza tym zamiast takiego cienia można użyć klasycznego pudru. W palecie są cztery turbopigmenty i pięć cieni matowych.
BŁYSK - pierwszy z turbopigmentów. Beżowy ze złotymi i różowymi drobinkami. Na skórze nie widać bazy kolorystycznej, a właśnie same piękne drobineczki.
APOLLO - turbopigment, o prześlicznym rose goldowym odcieniu. Posiada te same, złote i różowe drobinki, co odcień Błysk. Jest rewelacyjny!
NALA - matowy odcień żółto-miodowy. Wcześniej nie miałam takiego cienia w kolekcji. Jest to absolutnie wyjątkowy kolor.
MARGARETKA - landrynkowo-różowy matowy cień. Przynajmniej dla mnie jest on landrynkowy. Uwielbiam go używać, bardzo mocno podbija moją zieloną tęczówkę.
KRÓLEWICZ - ciemna matowa śliwka, najciemniejszy cień w palecie. Jestem pod wrażeniem, bo ciężko jest zrobić dobry fioletowy matowy cień, a ten jest idealny. Równo się nakłada, nie robi plam.
ALOHA - matowy buraczkowy odcień. W palecie wygląda na fiolet, ale po nałożeniu na skórę wygląda jak burak, czyli coś na granicy fioletu z czerwienią.
AMETYST - turbopigment w elektryzującym fioletowym kolorze. Według mnie jest to ciepły fiolet z nutą fuksji. Boskość w czystym wydaniu!
IDEAŁ - matowy jasny brąz, właściwie taka kawa z mlekiem. Uwielbiam takie cienie jako transfer w cieniowaniu.
OMG! OMG! - mój ulubiony turbocik z tej palety. Łososiowy odcień ze złotem i złoto-różowymi drobinkami. Uwielbiam go, jest absolutnie piękny, wyjątkowy, cudowny.
Jeżeli znacie jakość cieni Glamshadows i znacie turbopigmenty to nie będziecie zawiedzione. Maty są bosko napigmentowane i pięknie się blendują, nie zanikają, można osiągnąć nimi efekt chmurki. Rewelacja, naprawdę! Kolory bardzo dobrze się ze sobą łączą, nie ma problemu ze zbudowaniem intensywności, nic się nie wytrąca. Cienie nie blakną w ciągu dnia. Moim zdaniem maty z górnej półki.
W kwestii turbotów - ja jestem zachwycona. Mimo, że ich standardowa oferta jest już naprawdę szeroka to w tej palecie mamy nowe odcienie, żaden się nie powtórzył. Moim największym ulubieńcem jest OMG! OMG! i wynika to z faktu, że bardzo dobrze czuję się ostatnio w takich kolorach. A, dodam jeszcze, że nosiłam je zarówno bez lepkiej bazy jak i z taką bazą właśnie. Bez bazy nakładają się naprawdę super, same kleją się do powieki, a na bazie jeszcze mocniej podbita jest ich moc.
Podsumowując, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ocenia się produktu po okładce, ale wiem też, że niejako ma ona wpływ na nasze odczucia z nim związane. Poleciłabym dopracować opakowania, bo cena nie jest niska i wydaje mi się, że za takie pieniądze mogę oczekiwać lepszej jakości. Natomiast do samego wnętrza nie przyczepię się wcale. Dla mnie jest to przepiękna kompozycja kolorów i fenomenalna jakość cieni. Ogromnie gratuluję Marcie tak udanej paletki!
Jestem ciekawa co Wy myślicie o tej palecie. Napiszcie mi czy się Wam podoba i czy planujecie ją kupić. A może już ją macie? Jak się sprawdza u Was?
Opakowanie palety było przybrudzone na krawędziach, ale udało mi się to zetrzeć płynem micelarnym. Wizualnie na żywo paletka jest urocza. Trochę nie rozumiem dlaczego nie ma w niej lusterka, tak jak w przypadku innych palet na 9 cieni w Glamshopie. Jest na nie miejsce, bo w patrząc na paletę z boku jest w niej luka gdzie idealnie zmieściłoby się lustro. Dlaczego tak się tego czepiam? Paleta jest o 30 zł droższa od innych dziewiątek, więc myślę, że to lusterko naprawdę zmieściłoby się w budżecie. No, ale mniejsza o to.
Miejsca gdzie są magnesy i krawędzie palety wyglądają nieestetycznie. Po pierwsze magnesy są bardzo widoczne, a po drugie krawędzie nie są dopracowane pod kątem ich klejenia. Widać to na zdjęciach, starałam się to oddać jak najlepiej.
Z minusów, które zauważyłam to chyba wszystko. Wiem, że trochę sobie ponarzekałam, ale słuchajcie - ta paleta kosztuje 119 zł i nie łapie się na żadne promocje ;)
Teraz możemy przejść do zawartości palety, czyli samych cieni. I tutaj nie mogę powiedzieć niczego złego! Każdy, absolutnie każdy cień z tej palety mi się podoba i dla każdego widzę zastosowanie w makijażu.
Nie mam za złe, że nie ma w niej matowego beżu, bo przecież każda z nas ma już taki cień w kolekcji, a poza tym zamiast takiego cienia można użyć klasycznego pudru. W palecie są cztery turbopigmenty i pięć cieni matowych.
BŁYSK - pierwszy z turbopigmentów. Beżowy ze złotymi i różowymi drobinkami. Na skórze nie widać bazy kolorystycznej, a właśnie same piękne drobineczki.
APOLLO - turbopigment, o prześlicznym rose goldowym odcieniu. Posiada te same, złote i różowe drobinki, co odcień Błysk. Jest rewelacyjny!
NALA - matowy odcień żółto-miodowy. Wcześniej nie miałam takiego cienia w kolekcji. Jest to absolutnie wyjątkowy kolor.
MARGARETKA - landrynkowo-różowy matowy cień. Przynajmniej dla mnie jest on landrynkowy. Uwielbiam go używać, bardzo mocno podbija moją zieloną tęczówkę.
KRÓLEWICZ - ciemna matowa śliwka, najciemniejszy cień w palecie. Jestem pod wrażeniem, bo ciężko jest zrobić dobry fioletowy matowy cień, a ten jest idealny. Równo się nakłada, nie robi plam.
ALOHA - matowy buraczkowy odcień. W palecie wygląda na fiolet, ale po nałożeniu na skórę wygląda jak burak, czyli coś na granicy fioletu z czerwienią.
AMETYST - turbopigment w elektryzującym fioletowym kolorze. Według mnie jest to ciepły fiolet z nutą fuksji. Boskość w czystym wydaniu!
IDEAŁ - matowy jasny brąz, właściwie taka kawa z mlekiem. Uwielbiam takie cienie jako transfer w cieniowaniu.
OMG! OMG! - mój ulubiony turbocik z tej palety. Łososiowy odcień ze złotem i złoto-różowymi drobinkami. Uwielbiam go, jest absolutnie piękny, wyjątkowy, cudowny.
Jeżeli znacie jakość cieni Glamshadows i znacie turbopigmenty to nie będziecie zawiedzione. Maty są bosko napigmentowane i pięknie się blendują, nie zanikają, można osiągnąć nimi efekt chmurki. Rewelacja, naprawdę! Kolory bardzo dobrze się ze sobą łączą, nie ma problemu ze zbudowaniem intensywności, nic się nie wytrąca. Cienie nie blakną w ciągu dnia. Moim zdaniem maty z górnej półki.
W kwestii turbotów - ja jestem zachwycona. Mimo, że ich standardowa oferta jest już naprawdę szeroka to w tej palecie mamy nowe odcienie, żaden się nie powtórzył. Moim największym ulubieńcem jest OMG! OMG! i wynika to z faktu, że bardzo dobrze czuję się ostatnio w takich kolorach. A, dodam jeszcze, że nosiłam je zarówno bez lepkiej bazy jak i z taką bazą właśnie. Bez bazy nakładają się naprawdę super, same kleją się do powieki, a na bazie jeszcze mocniej podbita jest ich moc.
Podsumowując, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ocenia się produktu po okładce, ale wiem też, że niejako ma ona wpływ na nasze odczucia z nim związane. Poleciłabym dopracować opakowania, bo cena nie jest niska i wydaje mi się, że za takie pieniądze mogę oczekiwać lepszej jakości. Natomiast do samego wnętrza nie przyczepię się wcale. Dla mnie jest to przepiękna kompozycja kolorów i fenomenalna jakość cieni. Ogromnie gratuluję Marcie tak udanej paletki!
Jestem ciekawa co Wy myślicie o tej palecie. Napiszcie mi czy się Wam podoba i czy planujecie ją kupić. A może już ją macie? Jak się sprawdza u Was?
Nie po drodze mi z tą marką... Choć wrodzona ciekawość kusi na kosmetyki do ust... Ale dobrze, że Tobie się sprawdza :)
OdpowiedzUsuńBardzo podobają mi się kolorki, ale nigdy nie miałam palety od tej firmy.
OdpowiedzUsuńO tak kolory piekne, ale tez mialabym zastrzezenia do estetyki i wykonania tej palety :D
OdpowiedzUsuń