Dziewczyny malujecie się na co dzień? A może jesteście z tych, co w ogóle nie uznają makijażu albo wręcz przeciwnie - bez makijażu nie pójdziecie nawet po pieczywo do sklepu? Jestem ogromnie ciekawa jaki jest Wasz stosunek do makijażu i czy korzystacie z jego dobrodziejstwa 😊
Bo dzisiaj będzie właśnie o sile makijażu, czyli #powerofmakeup. Napiszę Wam czym dla mnie jest makijaż, cofając się kilka lat wstecz, bo mój stosunek na przestrzeni czasu trochę się zmienił. Pokażę też jak dużo makijaż zmienia ;)
Jako nastolatka stawiałam w nim swoje pierwsze, mniej lub bardziej świadome, kroki. Błędy starałam się korygować na bieżąco, chociaż nie wszystko było dla mnie widoczne. Kiedyś wydawało mi się, że ten makijaż po prostu być musi. Że jak już zaczęłam się malować to nikt bez makijażu zobaczyć mnie nie może. I obowiązkowo nie może zostać pominięty żaden etap. Nie raz i nie dwa było u mnie mocne oko i czerwone usta, co w przypadku 15-letniej dziewczyny dawało efekt kobiety koło 30-stki. Dochodzę do wniosku, że musiałam się wyszaleć.
Dodam, że nie miałam problemu z trądzikiem. Wszystkie pryszcze na mojej twarzy znały umiar i nie spędzały mi snu z powiek. Mimo tego i tak nosiłam podkład, ale to wynikało z faktu, że mam od dziecka czerwone policzki i starałam się ukryć ten mankament. Przez liceum używałam podkładu Bourjois Healhty Mix (testując w międzyczasie inne podkłady, bo przecież wtedy już miałam bloga). Chociaż to był ciągle czas kiedy kolorowe cienie były na porządku dziennym, a ja chciałam wszystkim dookoła pokazać swoje umiejętności. Cały czas się uczyłam i kombinowałam. Ten wysiłek się opłacał. No i po tych wszystkich latach w końcu jestem tu gdzie teraz.
Aktualnie nie mam potrzeby udowadniania nikomu tego, że umiem w makijaż. Robię to przede wszystkim dla siebie. Jestem zadowolona z efektu jaki uzyskuję. W tej dziedzinie nie można zwalniać, cały czas trzeba się doskonalić. Makijaż dodaje mi wyrazistości i pazura. Lubię siedzieć przed lustrem i patrzeć jak nabieram wyrazu.
Nie mam jednak problemu by wyjść z domu bez makijażu, bo maksymalnie przykładam się do pielęgnacji swojej cery. Tak, więc spacer z psem na spacer czy pójście do sklepu bez makijażu nie jest dla mnie problemem. Są też takie dni kiedy po prostu nie chce mi się malować i wtedy nawet gdzieś po mieście śmigam bez mejkapu. I nie sądzę wcale, że kogoś tym krzywdzę, że straszę itd. To wciąż jestem ja.
A za siłę mojego makijażu uznaję teraz świetlistą cerę i długie, gęste rzęsy (dzięki odżywce), które po pomalowaniu są przepiękne. Lubię delikatne cienie, błysk, lubię kreskę i nude usta. Dzięki makijażowi oczy stają się większe, bo kończą się tam gdzie cieniowanie. Mogę delikatnie poprawić usta, nadając im pomadką pełniejszy kształt.
O sobie bez makijażu myślę, że to moja bardziej dziecięca wersja. I czasami naprawdę lubię poczuć się jak dziecko.
Na każdym zdjęciu jestem ja. Daje Wam pogląd jak dużo zmienia makijaż lub jego brak ;)
Bardzo ciekawy wpis. Ja lubię siebie bez makijażu, ale i lubię robić makijaż. Na co dzień nie jest on zbyt skomplikowany, głównie przez brak czasu rano... Ty bez makijażu wyglądasz rzeczywiście dziecięco, a makijaże robisz piękne :)
OdpowiedzUsuńFajny wpis i zdjecie mega, ale musiałam sie dlugo wpatrywac, zeby zobaczyc o co chodzi :)
OdpowiedzUsuńSliczna jestes :)
Ja z tych co bez makijazu tylko w domu - pewniej sie czuje "w"
Makijaż ma niezwykłą moc i mobilizuje do działania. W tym roku maluję się zdecydowanie za rzadko i czuję, że przez to gorzej się czuję i jestem dużo bardziej rozleniwiona.
OdpowiedzUsuńTo oko wygląda cudnie.
OdpowiedzUsuń