17:10

Moje ulubione produkty marki Nabla | Musicie je mieć!

Jeżeli miałabym wybrać markę, której używałabym do końca swojego życia to zdecydowanie byłaby to Nabla. Niby firma jest młoda, ale idealnie wpisuje się w trendy, a ich kosmetyki są bardzo wysokiej jakości.

Nie mam wszystkich ich produktów, ale te które mam są zdecydowanie godne polecenia i ja używam ich bardzo często z ogromną przyjemnością.


Moja przygoda z firmą Nabla rozpoczęła się od cieni pojedynczych, bo w roku 2016 tylko takie mieli w ofercie. Zamarzyło mi się skompletować kolejną paletę cieni i chciałam sprawdzić nową firmę - wtedy właśnie padło na Nablę. 

Pokazywałam Wam już te cienie w kilku wpisach i jeśli chcecie sobie o nich poczytać nieco więcej to zerknijcie sobie na te wpisy:
Dzisiaj mam dwie skompletowane palety z cieniami. Oprócz cieni Nabla są w nich też cienie My Secret, ale włoska marka zdecydowanie w nich przeważa. 

Uwielbiam pracę z cieniami Nabla, ponieważ są aksamitne i bardzo dobrze się rozcierają. Mamy wśród nich trzy wykończenia: matowe, perłowe i drobinkowe. 

Maty są bardzo przyjazne w pracy, pięknie się blendują, jesteśmy nimi w stanie osiągnąć efekt pięknej chmurki, nie znikają przy rozcieraniu, nie blakną. Na uwagę zasługuje też niewielki osyp podczas pracy z pędzlem.

Cienie perłowe nazywam ciekłym metalem. Są bardzo mocno napigmentowane, a ich wykończenie daje szlachetny efekt - piękna, błyszcząca i jednolita tafla koloru.  Są masełkowate i mimo, że dobrze łapią się pędzla to ja wolę nakładać je palcem. Wtedy wydobywam z nich 100% mocy ;)

Trzeci rodzaj wykończenia określiłam jako drobinkowe i wydaje mi się ono najbardziej trafne. Dla mnie to pewien rodzaj sprasowania pigmentu, tych wszystkich drobineczek, które dają wielowymiarowy efekt na powiece. Przy aplikacji pierwszej warstwy nie ma mowy tutaj o pełnym kryciu. Dopiero dokładanie kolejnych warstw tych cieni zapewnia pełne pokrycie. W moich makijażach te cienie stanowią błyszczący topper na inne cienie, są błyszczącym akcentem.

Zobaczcie jak wyglądają swatche wszystkich pojedynczych cieni, które mam. Nakładałam je na suchą skórę bez żadnej bazy.


Drugim produktem, który pojawił się u mnie była pomada do brwi w odcieniu Venus. Mam ją już grubo ponad rok, a ona wciąż nie potrzebuje dodatku Duraline do środka. Ma piękny odcień jasnego chłodnego brązu, który idealnie pasuje do moich włosków. Kocham ten produkt, naprawdę zaskoczył mnie swoją formułą i wydajnością. Pomimo, że przekroczyłam już dawno termin ważności sugerowany przez producenta to absolutnie nic nie dzieje się z moją pomadą. Stanowi też świetną bazę pod cienie przy wieczorowych makijażach. Bardzo gorąco ją Wam polecam - na pewno nie będziecie zawiedzione. Dla mnie jest to najlepsza pomada do brwi, biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości i pojemności słoiczka ;) 

Kolejno pojawiły się u mnie pomadki. Pamiętam jak zacierałam rączki i czekałam na dzień ich premiery. Aktualnie mam trzy kolory: Roses, Sweet Gravity oraz Closer. Pomadki  są bardzo mocno napigmentowane, mają płynną konsystencję i zastygają na mat. Ich wykończenie nie jest jednak suche i kredowe. Na ustach tworzą jakby lekko gumowaną warstewkę. Ich formuła jest bardzo komfortowa w noszeniu, a sama pomadka jest bardzo trwała.

Odcień Roses jest typowym brudnym różem, Sweet Gravity to cieplejszy i ciemniejszy nudziak, a Closer to coś pomiędzy nimi dwoma - bardzo uniwersalny odcień. Poniżej widzicie ich swatche:


W następnej kolejności pojawiła się paleta Dreamy i kupiłam ją od razu w dniu premiery. Na blogu jest już osobny wpis na jej temat, tam są też swatche. Kiedyś też zrobiłam post, w którym pokazałam Wam jakie inne cienie są jej odpowiednikami - możecie go zobaczyć tutaj. Kiedy paleta pojawiła się w sprzedaży dużo osób zaczęło podejrzewać ulepszenie formuły cieni. I faktycznie też zauważyłam tą różnicę. Cienie są jeszcze bardziej aksamitne i mięciutkie.

Ta paleta jest jedną z tych, które na pewno kupiłabym ponownie. Używam jej praktycznie za każdym razem kiedy wykonuję makijaż. Bardzo podobają mi się te odcienie i lubię ich używać nawet w makijażach dziennych.

Ostatnie trzy produkty, które chciałabym Wam polecić to pudry w formie wkładów, a właściwie brązer Cameo, rozświetlacz Baby Glow i róż Regal Mauve. Te trzy kółeczka mam w magnetycznej palecie Nabla (a właśnie, palety magnetyczne Nabla są super - zarówno te dostępne w regularnej sprzedaży jak i z edycji limitowanych).

Brązer w odcieniu Cameo jest chyba jednym z bestsellerów marki i wcale mnie to nie dziwi. Jest fantastycznym odcieniem, którym możemy zarówno wykonturować buzię, ale też ją przybrązowić. Nadaje się do wielu karnacji, nawet dla tych naprawdę jasnych. Brązer nie ma piekielnej pigmentacji co pozwala na stopniowanie efektu na skórze.

Rozświetlacz Baby Glow jest jednym z najsubtelniejszych w całej mojej kolekcji. To bardzo eleganckie białe lekko szampańskie złoto dające delikatny efekt na skórze. Delikatny, ale nie niewidoczny. Idealnie sprawdza się w makijażach ślubnych, rozświetlonych i dla cer dojrzałych.

Róż Regal Mauve to mój najnowszy nabytek, który bardzo mocno polubiłam i z powodzeniem go używam. To zgaszony, brudny różowy odcień z minimalną nutką brązu.

4 komentarze:

  1. Zdecydowanie cienie Nabli pokochalam od pierwszego uzycia, mam wszystkie trzy paletki i kilka blyskotek ale ciagle mam ochote odkrywac ta marke :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Marka Nabla jakoś mnie szczególnie nie kusiła - nie wiem w sumie dlaczego.
    Ale jak widzę swatche tych szminek to przy Roses moje serce zabiło mocniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne mają te kolorki, ale nic nie miałam od tej marki.

    OdpowiedzUsuń

Szczerze dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. Jeśli mój blog Ci się podoba - dołącz do grona moich obserwatorów i bądź ze mną na bieżąco :) I proszę nie zostawiaj linków do swojego bloga, bo to nie miejsce na reklamę. Odwiedzam blogi swoich komentujących i chętnie zostanę obserwatorem jeśli znajdę na nim interesujące treści ;)

Copyright © majmejkap , Blogger