21:04

Makijaż sylwestrowy 2020 | Graficznie z brokatem

Makijaż sylwestrowy 2020 | Graficznie z brokatem

21:04

Makijaż sylwestrowy 2020 | Graficznie z brokatem

Cześć kochani, witam się z Wami już poświątecznie i chcę przedstawić Wam swoją propozycję makijażu na imprezę sylwestrową. Ja w tym roku znowu w Sylwestra pracuję i w domu będę jakoś przed 19, ale gdybym miała czas to na pewno zrobiłabym właśnie taki makijaż. 

W tym roku miałam ochotę na coś graficznego i z brokatem, nie chciałam żadnego smoky eyes ani ciemnego makijażu. Wyszło dość soczyście, ale mi się efekt końcowy bardzo podoba ;) Koniecznie napiszcie mi co Wy sądzicie o takim makijażu :) Cały spis kosmetyków, których użyłam do wykonania tego looku zostawiam Wam pod zdjęciami, na samym dole.




KOSMETYKI UŻYTE W TYM MAKIJAŻU:

TWARZ:

- krem BB Skin79 wersja różowa

- korektor Too Faced Multi Use Sculpting Concealer odcień Almond

- puder pod oczy My Secret Under Eye Smoothing & Fixing Powder

- puder Air Spun odcień Translucent Extra Coverage

- brązer i rozświetlacz z palety Pierre Rene Shine Me

- róż Annabelle Minerals odcień Peach Glow

OCZY:

- kredka do brwi Wibo Feather Brow Creator odcień Soft Brown

- żel do brwi Golden Rose Longstay Brow Styling Gel

- baza pod cienie Urban Decay odcień Eden

- brązer Wibo Beach Cruiser odcień 02 Cafe Creme

- klej do brokatu Nyx Glitter Primer

- pigment Inglot numer 115

- brokat LA Splash Crystallized Glitter odcień Fuzzy Flamingo

- cienie z paletki Glamshop Abstrakcja: Margaretka, Apollo, OMG! OMG!

- pomadka Sephora Cream Lip Stain numer 04

- eyeliner Eveline Precise Brush Liner

- tusz do rzęs Loreal Volume Million Lashes

- rzęsy Ardell Wispies

- klej do rzęs Ardell Lash Grip

USTA:

- pomadka Revolution PRO odcień Cashmere

- błyszczyk Glamshop odcień Złoty Nude

13:11

Recenzja podkładu Glamshop Klasyk odcień Oliwka 1 | Najbardziej wyczekiwana recenzja roku | Podsumowanie testów

Recenzja podkładu Glamshop Klasyk odcień Oliwka 1 | Najbardziej wyczekiwana recenzja roku | Podsumowanie testów

13:11

Recenzja podkładu Glamshop Klasyk odcień Oliwka 1 | Najbardziej wyczekiwana recenzja roku | Podsumowanie testów

Chyba jeszcze nigdy nie zasypaliście mnie tak wiadomościami, reakcjami i komentarzami na moim Instagramie jak w przypadku nowego podkładu Glamshop. Rozbiliście bank! Praktycznie codziennie relacjonowałam Wam swoje poczynania z nim związane, testowałam go z kilkoma różnymi pudrami, na różnych bazach. Najdłużej miałam go na twarzy 14 godzin. Słuchajcie, testuję go od 10 dni codziennie i dzisiaj chcę napisać Wam o nim wszystko to, czego zdołałam się o nim dowiedzieć przez ten czas. 

Zaczynając od początku, od spraw typowo technicznych to tak: podkład kupicie tylko na stronie Glamshopu, kosztuje on 49 zł, a pojemność jest standardowa - w buteleczce jest 30 ml podkładu. Opakowanie jest plastikowe (co moim zdaniem jest na plus, bo po pierwsze jest lekkie, a po drugie nie zbije się tak jak szklana butelka) z pompką typu airless, czyli w środku jest tłok, który wypycha podkład do góry i dzięki temu mamy gwarancję, że zużyjemy cały produkt. Butelka jest przezroczysta, ale matowa, ma na sobie holograficzne gwiazdki i napisy. Estetyka opakowania bardzo do mnie przemawia. 

To co mega mnie zaskoczyło to tempo w jakim tłok idzie w górę :O Przez okres testowania używałam go w ilości dwóch pompek na każdy dzień, a z butelki już zniknęła mniej więcej 1/3 podkładu. Patrząc obiektywnie, no to będzie on naprawdę mało wydajny.

Producent na opakowaniu o tym podkładzie pisze tak: PODKŁAD O NATURALNYM WYKOŃCZENIU, Z MOŻLIWOŚCIĄ KRYCIA OD ŚREDNIEGO DO MOCNEGO (W ZALEŻNOŚCI OD NAKŁADANEJ ILOŚCI). DO WSZYSTKICH RODZAJÓW CERY. ZALECAMY NAKŁADANIE ZWILŻONĄ GĄBECZKĄ DO MAKIJAŻU GLAMSPONGE ORAZ LEKKIE PRZYPUDROWANIE. 

Wybrałam dla siebie odcień Oliwka 1 i z wyboru jestem bardzo zadowolona. Kierowałam się tym, że Hania porównywała go z Revlonem 150 Buff, a pamiętam, że tamten bardzo mi odpowiadał. Nie zawiodłam się. Podkład jest średnio gęsty, w dotyku bardzo bogaty, taki mięsisty - minimalnie przypomina mi Inglot HD Cover Up i Catrice HD Liquid Camouflage.

Ja swoje testy rozpoczęłam od noszenia tego podkładu bez bazy, lekko utrwalałam go sprawdzonym pudrem Air Spun. Tak naprawdę to po raz pierwszy nałożyłam go od razu po wyjęciu z paczki i pokazaniu Wam swoich zakupów na Instagramie :D Dwie pompki na twarz i jazda! Ja zawsze aplikuję go w ten sposób, że najpierw rozprowadzam go szybciutko dłonią, a potem całość dopracowuję gąbeczką. Pierwsza aplikacja i od razu - WOW! Przepięknie wyrównał koloryt i wyglądał tak jakbym nie miała go na twarzy. Scalił się ze skórą przepięknie. Potem wjechała reszta produktów i w efekcie uzyskałam twarz lalki. Makijaż wyglądał przepięknie. W moim odczuciu nie jest to podkład matowy, jego wykończenie jest naturalne, takie trochę jakby gumowe. Baaaaardzo mi się podoba i szczerze powiem, że kiedy Hania o nim opowiadała to ja wyobrażałam go sobie jako podkład idealny. 

Na zdjęciu widzicie to co dodałam Wam na story chwilę po aplikacji podkładu pierwszy raz ;)

Przez kolejne dni używałam go z pudrem Laura Mercier, a także z bazami Golden Rose i Too Faced. Żaden z tych produktów nie miał wpływu na jego odcień, trwałość i wygląd na skórze. 

Pierwszego dnia, przeżył w stanie idealnym przez 12 godzin, w tym przez 6 godzin nosiłam maseczkę w pracy. Byłam w mega szoku, bo nie wytarł się nawet w miejscach gdzie maseczka ma gumki i przylega do twarzy. Wysyłałam nawet zdjęcia mojej siostrze, bo nie mogłam ogarnąć tego jak super po tylu godzinach mój makijaż wygląda. Tak naprawdę poza lekkim wyświeceniem środka twarzy nie zmieniło się nic. Konturowanie, róż i rozświetlacz nadal był na swoim miejscu. Wystarczyłoby wtedy lekko przypudrować czoło, nos, brodę i makijaż wciąż wyglądałby super.

Kolejne dni utwierdzały mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z rewelacyjnym produktem. Kiedy jednego z dni mój makijaż przetrwał w stanie idealnym 14 godzinny maraton, pełną zmianę w pracy, w maseczce to już w ogóle był kosmos. Jestem skłonna przerzucić się na niego jeśli chodzi o klientki, ale poczekam z tym jeszcze chwilę. Przetestowała go również moja mama (kobieta dojrzała) i jej też się spodobał. Powiedziała, że wygląda bardzo naturalnie na skórze i mimo sporego krycia ona wciąż czuje się w nim komfortowo. U niej trwałość była równie dobra jak u mnie. 

Bardzo zdziwiłam się kiedy na jednej z grup na fejsie dziewczyny pokazywały jak okropnie ten podkład na nich oksyduje i to tak wiecie - o kilka tonów :O U mnie kolor podkładu nie zmienia się na twarzy, bo na ręce już delikatnie ściemniał. Oliwka 1 jest dość jasnym przepięknym odcieniem, starałam się go możliwie najlepiej oddać na zdjęciach i porównać go z innymi dość popularnymi podkładami. Zobaczcie jak ciemno wyszedł tutaj Bourjois Healthy Mix numer 51.

Co ja mogę powiedzieć? Ten podkład przebił wszystkie, które używałam do tej pory. Ukochany Inglot HD pójdzie w odstawkę! Chyba jeszcze nigdy żaden podkład nie zachwycił mnie tak bardzo. No i trzeba zaznaczyć, że jest to polski produkt! Aktualnie jest on moim numerem 1 i żałuję tylko, że wyszedł pod koniec roku, bo myślę, że spokojnie zasługuje na miano ulubieńca roku. Jestem bardzo ciekawa jak Wy oceniacie nowość marki Glamshop. Kupiłyście już ten podkład?

09:52

Haul zakupowy z Glamshopu | Podkład, błyszczyk i masa cieni

Haul zakupowy z Glamshopu | Podkład, błyszczyk i masa cieni

09:52

Haul zakupowy z Glamshopu | Podkład, błyszczyk i masa cieni

W tym roku chyba na  żadną przesyłkę nie czekałam aż tak bardzo (poza choinką, którą kupiłam w tym roku dla swoich rodziców, ale mówię tutaj o przesyłkach kosmetycznych). Black Friday w tym roku był dla mnie wyjątkowo udany, a Glamshop to już totalnie rozwalił system. W ogóle to w momencie pisania tego tekstu mam w głowie taki wodospad słów, że chyba łatwiej byłoby mi nagrać film niż przelać słowa na klawiaturę ;)) 

Wracając, no Glamshop naprawdę poszalał, bo nie dość, że obniżki były ogromne to jeszcze w tym okresie do oferty w końcu wszedł ich pierwszy podkład. Jestem taka podekscytowana, że aż samej ciężko mi w to uwierzyć. No kupiłam ten podkład, kupiłam i powiem Wam, że nawet kolor jest trafiony. Wybrałam dla siebie odcień Oliwka 1, bo według tego co mówiła Hania to właśnie on sprawdzi się u mnie najlepiej. Jestem już po pierwszych dniach testu tego podkładu i jestem w ciężkim szoku! Poza tym, że bardzo podoba mi się jego opakowanie i to, że butelka jest plastikowa, nic więcej Wam o nim nie napiszę, bo na pewno będzie osobna recenzja.

Teraz pokażę Wam aż 14 cieni, które zamówiłam. Wszystkie pochodzą z tej regularnej oferty, nie ma wśród nich żadnych brokatów, turbo pigmentów ani tych nowych cieni holo. W swoim zamówieniu skupiłam się głównie na kolorach nude, ale do koszyka wpadło też kilka absolutnie pięknych i kolorowych cieni. Zakochałam się we wszystkich od razu! Jakość cieni Glamshadows jest rewelacyjna i uważam, że produkty tej firmy mogłyby mieć swoją szafę w Sephorze. Od razu powiem, że mam już pomysł na makijaż sylwestrowy właśnie z użyciem cieni, które widzicie na zdjęciu ;) Najbardziej zaskoczył mnie odcień: Koktajlowy, Festiwalowy oraz Pantofelek. Celowo nie podpisuję nazw cieni, bo pokażę je Wam w osobnym wpisie już niedługo 😃


Na sam koniec do koszyka wpadł jeszcze błyszczyk Złoty Nude, który trochę mnie rozczarował kolorem, bo jest dosłownie rudy. Konsystencja jest jak najbardziej na plus, bo błyszczyk jest gęsty i lekko klejący, ale ten odcień jest dla mnie zbyt pomarańczowy. Będę starała się go jakoś ograć, bo sama formuła jest naprawdę świetna ;)

I to wszystkie kosmetyki, które zamówiłam z Glamshopu. Z zakupów jestem bardzo zadowolona i od razu zaczynam testy tych produktów 😊 Dajcie znać czy skusiłyście się na nowy podkład 😉



12:00

Paleta Nabla Dreamy 2 The Mystic Palette | Recenzja po roku + swatche | Cienie (nie)idealne

Paleta Nabla Dreamy 2 The Mystic Palette | Recenzja po roku + swatche | Cienie (nie)idealne

12:00

Paleta Nabla Dreamy 2 The Mystic Palette | Recenzja po roku + swatche | Cienie (nie)idealne

Uwielbiam markę Nabla i mam do ich produktów ogromną słabość. I chociaż aktualnie nie kupuję zbyt wielu kosmetyków tej marki, ponieważ mimo tego, że kiedy pojawiają się zapowiedzi nowości moje serce zaczyna bić szybciej, tak w dniu premiery i w momencie kiedy te produkty są już dostępne okazuje się, że właściwie to tak nie do końca trafiają w mój gust. Tak było między innymi z ich ostatnią, neutralną paletą.

Aktualnie mam w swojej kolekcji palet jedynie obie wersje Dreamy i dzisiaj (po roku od zakupu) chciałabym Wam napisać o niej wszystko. Recenzję pierwszej wersji możecie sobie zobaczyć klikając tutaj. Dzisiaj wciąż podtrzymuję, że jest to rewelacyjna paleta - jedna z moich absolutnie ulubionych. O dzisiejszej bohaterce też już pisałam, ale było to niedługo po zakupie. Ten wpis możecie zobaczyć tutaj. Dzisiaj chcę nieco rozbudować poprzednią recenzję, bo szczególnie w ostatnich tygodniach używam jej bardzo intensywnie, a wydaje mi się, że właśnie najistotniejsza jest kwestia pracy z danymi cieniami i ich trwałość podczas użytkowania, a nie swatche na ręce ;) 


Także jeśli jesteście ciekawe co sądzę po roku o tej palecie to zapraszam do lektury ;)

Zacznę od tego, że absolutnie zgadzam się z tym co pisałam poprzednio, że ta paletka jest absolutnym dziełem sztuki. Szata graficzna, ale też jakość opakowania, dobór kolorów i wykończeń cieni jest po prostu rewelacyjna. Tutaj po prostu nie można się do niczego przyczepić. Wszystko jest idealnie dopracowane i po prostu piękne. 


Swatchując cienie da się wyczuć ich różnorodny stopień zmielenia i sprasowania. Klasyczne maty są gładkie, te lateksowe są miękkie i plastyczne, w brokatowych czuć drobinki, a perły są jak masełko.


Opis cieni wzięłam sobie z tego poprzedniego wpisu żebyście wiedziały o jakiś cieniach ja mówię i co w tej palecie znajdziemy:

PANTHEON - klasyczny matowy beż, dość jasny o lekko waniliowym zabarwieniu;
REM - prasowany pigment, granatowa półprzejrzysta matowa baza z milionem granatowych i srebrnych drobinek;
NEW PAST - klasyczny matowy ciemny ciepły brąz, niezwykle głęboki i szlachetny;
ONIRIC - foliowy cień w kolorze starego złota, miękki i szalenie intensywny;
LIBETINE - prasowany pigment w odcieniu złota, daje foliowo-brokatowe wykończenie;
LUCID DREAM - foliowy cień, transparentna baza z milionem złotych drobinek, według mnie to taki topper na inne cienie lub do stosowania solo w celu rozświetlenia powieki;
AMARCORD - foliowy cień w kolorze miedzi, cudownie mieni się dzięki złotym drobinkom;
MIRABILLA - foliowo-błyszczący cień, w fioletowej bazie zatopione złote i fioletowe drobinki;
DIONYSUS - pierwszy z lateksowych matów w palecie, cudowny wiśniowy kolor;
DEJA VU - klasyczny matowy cień, średni odcień brązu idealny jako cień transferowy;
HIDDEN PLACE - foliowy cień, dość ciężki do opisania, mamy tutaj ciemną brązową bazę i różowe, fioletowe i złote drobinki;
OFFLINE - drugi lateksowy matowy cień w tej palecie, w opakowaniu wygląda niemal na czarny, a tak naprawdę jest to bardzo intensywny bakłażanowy odcień

I wiecie co? Schody zaczynają się już przy beżowym cieniu. Tutaj pigmentacja jest słaba, dla mnie zbyt słaba. Ja oczekuję od beżowego matowego cienia, aby miał mocną pigmentację i żebym była nim w stanie np. wyczyścić granice cieniowania. 

Cień Rem jest przepiękny w palecie, ale oddanie tego efektu na powiece jest niemożliwe. Ta niebieska baza jest półtransparentna i tak naprawdę to na skórę przenoszą się same drobinki. 


Mam też problem z dwoma lateksowymi matami z tej palety... Ich formuła jest taka bouncy, mają boską pigmentację i kolory i faktycznie to wykończenie jest takie lateksowe. Jednak na oczach te cienie w ciągu dnia robią plamy, przecierają się, co wygląda bardzo nieestetycznie. 


Pozostałe cienie są genialnej jakości i nie ma z nimi żadnych problemów. Osypują się podczas pracy, ale przypominam, że są to prasowane pigmenty, które z natury są bardziej lotne.

Do moich absolutnie ulubionych cieni w tej palecie należą: New Past, Oniric, Mirabilia, Amarcord, Libertine oraz Lucid Dream. Uwielbiam też te lateksowe maty, ale używam ich tylko do zdjęć, bo na dłuższe wyjścia kompletnie się nie sprawdzają, a szkoda, bo są naprawdę obłędne.


Na pewno mogę powiedzieć, że ta wersja palety Dreamy już w całości nie zachwyca, bo cienie mają sporo mankamentów. Szkoda, bo są przepiękne i paleta wiele obiecuje tymi kolorami i wykończeniami. Mimo wszystko cieszę się, że ją mam, bo odcienie są naprawdę unikatowe. Nie mogę jej jednak polecić z czystym sumieniem, bo mogłaby być lepsza. Czekam aż marka poprawi formułę cieni lateksowych, bo widzę w nich ogromny potencjał.


Jestem ogromnie ciekawa czy macie paletkę Nabla Dreamy 2 The Mystic Palette i jak sprawdza się ona u Was. Koniecznie zostawcie swój komentarz na dole! ;))

14:54

Mój kolejny zestaw pędzli Jessup | Nowy design i jakość pędzli Jessup

Mój kolejny zestaw pędzli Jessup | Nowy design i jakość pędzli Jessup

14:54

Mój kolejny zestaw pędzli Jessup | Nowy design i jakość pędzli Jessup

Cześć witam się z Wami już w grudniu i zapraszam na wpis poświęcony kolejnemu zestawowi pędzli marki Jessup. Jeżeli czytacie mojego bloga od dłuższego czasu to na pewno pamiętacie dwie recenzje białych zestawów, które zamawiałam na Aliexpress. Dla zapominalskich i nowych czytelników podlinkowuję je niżej:

PĘDZLE JESSUP - BIAŁY ZESTAW DO OCZU

PĘDZLE JESSUP - BIAŁY ZESTAW DO TWARZY

Tamte zestawy służą mi do tej pory i jestem z nich ogromnie zadowolona, a wśród pędzli marki Jessup mam swoich niezastąpionych ulubieńców, których nie są mi w stanie zastąpić inne pędzle.

Podczas blakfrajdejowych (;D) zniżek skusiłam się na kolejny zestaw pędzli, ale zamówiłam go już z Ekobiecej, żeby nie czekać na przesyłkę 1,5 miesiąca. Jako, że ta drogeria jest w moim mieście to zamówienie dotarło do mnie już na drugi dzień ;)

Tym razem skusiłam się na osiem pędzli z brzoskwiniowymi trzonkami i skuwkami w kolorze różowego złota. W tym zestawie są zarówno pędzle do oczu jak i do twarzy. Cztery spośród nich to dla mnie zupełnie nowe modele, a pozostała czwórka to moi ogromni ulubieńcy, więc cieszę się, że będę miała ich kolejne egzemplarze. W skład zestawu wchodzi:

Pędzel JE11 EASY LINER

Pędzel JE03 SMALL BLENDER

Pędzel JE04 CONCEALER

Pędzel JE13 ANGLED LINER

Pędzel JF13 DRIP POWDER

Pędzel JF12 TAPERED CONTOUR

Pędzel JF11 ROUND FINISH

Pędzel JF03 LARGE BLUSHER

Biorąc pod uwagę oznaczenia pędzli i kierując się rozumem, wnioskuję, że JE to Jessup Eyes, a JF - Jessup Face. Coś takiego ma jak najbardziej sens. Nowe oznaczenia i zmienione nazwy pędzli to pierwsza różnica między tym, a poprzednimi zestawami. Wcześniej pędzle Jessup miały identyczne numery i nazwy jak pędzle Zoeva i cieszę się, że od tego odeszli, bo uważam, że ich pędzle są naprawdę genialnej jakości.

Kolejną różnicą są wręby w skuwce, wcześniej skuwki były gładkie. Wydaje mi się, że jest to nie tyle co zabieg dekoracyjny, co poprawa mocowania skuwki na trzonku pędzla. Kilka pędzli z poprzednich zestawów po kilku miesiącach mi się rozkleiło właśnie w tym miejscu. 

Ujednolicono również grubość trzonków, dopasowując je do gabarytów pędzla, co wprowadza ład i porządek. Wcześniej pędzle o zbliżonej wielkości różniły się właśnie grubością trzonka. I na przykładzie pędzla JE03 Small Blender i 223 Petit Eye Blender widzicie o ile smuklej prezentuje się nowa wersja. Co więcej, trzonki w pędzlach są dłuższe i według mnie jest to na plus, chociaż zdaje sobie sprawę, że jest wiele osób, które wolą kiedy trzonki w pędzlach są krótkie, ponieważ malują się w bliskiej odległości od lustra i kiedy trzonki są długie to stukają nimi o taflę szkła. 

Włosie! Jejku gdybyście tylko mogły tych pędzli dotknąć! Najmiększe na świecie kocie futerko. Zobaczcie zresztą jak ten sam model pędzla wygląda - jak mocno pokarbowane jest włosie pędzla z białego zestawu, a jak gładkie to z nowego. I tak, wiem, że te pędzle nie były jeszcze prane, ale moim zdaniem ten nowy zestaw jest jeszcze o półkę wyżej niż pędzle Zoeva. Białe włosie jest włosiem naturalnym, reszta to pędzelki syntetyczne.

Bardzo spodobał mi się model JF03 LARGE BLUSHER i brakowało mi właśnie pędzla o takim kształcie - jak widzicie używam go do różu, uważam, że do tej funkcji pasuje idealnie. Jest dość długi i giętki, ścięty na okrągło, co pozwala na nałożenie i jednoczesne bardzo łatwe rozblendowanie różu. Kolejną perełeczką jest model JF13 DRIP POWDER i w mojej ocenie jest to idealny pędzel do pudru pod oczy i omiatania wszelkich opadów z cieni. Jest dość precyzyjny, włosie łatwo poddaje się naciskowi i łapie sporo produktu. Bardzo dobrze sprawdza mi się przy aplikacji pudru pod oczy. 

Aktualnie nie jestem przekonana jedynie do pędzla JE11 EASY LINER, chociaż jeszcze go nie używałam. Jakoś nie leży mi to wygięcie skuwki i jego grubość. Jest zakończony na prosto, więc narysowanie ostrej jak brzytwa kreski może być utrudnione. Narazie nie mówię mu nie, dam mu szansę ;)


Podsumowując swoje pierwsze wrażenia na temat tego zestawu pędzli to uważam, że są absolutnie piękne, miękkie i mają bardzo przemyślane i starannie przycięte kształty. Wiem, że będzie mi się ich używało równie przyjemnie, a nawet lepiej, jak poprzednie. Jeżeli jeszcze nigdy nie miałyście tych pędzli to absolutnie polecam się na nie skusić. Za swój zestaw zapłaciłam około 60 zł, więc cena jest naprawdę bardzo atrakcyjna! Gwarantuję Wam, że nie będziecie żałować :)

18:40

Ulubieńcy października | Kwarantanna i koronawirus

Ulubieńcy października | Kwarantanna i koronawirus

18:40

Ulubieńcy października | Kwarantanna i koronawirus

Naprawdę cieszę się, że już minął październik i zostało już tylko niecałe dwa miesiące tego fatalnego roku. Nie ukrywam, że czuję się przytłoczona całą tą sytuacją, która ma aktualnie miejsce. A październik i początek listopada napełnił mnie smutkiem i masą obaw po sam korek. Stresujący był powrót na uczelnię, która nie do końca była bezpieczna i odpowiednio przygotowana na tłumy studentów. Po cichu liczyliśmy, że ktoś się zlituje i w końcu będą zajęcia zdalne. Kolejne nowe obostrzenia, wyrok TK, wiadomość, że osoba w kręgu znajomych mojej mamy zmarła na covid i na sam koniec jeszcze my trafiliśmy na kwarantannę. Mamy koronawirusa. No powiem Wam, że trochę to wszystko jest mało optymistyczne i w tym momencie ciężko jest coś planować i wybiegać w przyszłość. Pomijam fakt, że do połowy listopada miałam urlop i zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam, ale mniejsza o to. Jestem zamknięta w domu praktycznie do końca miesiąca.

Staram się wyrwać z tej smutnej spirali jak tylko mogę, wykorzystuję jesień na czytanie książek, naukę i pisanie pracy magisterskiej. Robię rzeczy, dzięki którym się rozwijam, a oprócz tego pracuję jeszcze nad całkiem ciekawym projektem ;)

A dzisiaj w ramach odskoczni zapraszam Was na ulubieńców poprzedniego miesiąca. Tym razem poza kosmetykami do makijażu mam też kilka smaczków pielęgnacyjnych, więc jeśli jesteście ciekawe co tam u mnie kosmetycznie słychać to zapraszam do dalszej części tego wpisu ;)

Zacznę sobie od kosmetyków pielęgnacyjnych, a potem przejdziemy do makijażu. 

Pierwszym moim ulubieńcem jest serum rewitalizujące marki Miya, które zamówiłam podczas ostatniej promocji na ich stronie. Wybrałam wersję mniejszą, czyli ten słoiczek o pojemności 15 ml. Nie miałam wcześniej produktu, który w słoiczku byłby gęsty, a po aplikacji na skórę zamieniał się w olejek. Używam tego serum pod oczy i na policzki oraz w okolicy ust. Genialnie odżywia skórę. Rano po przebudzeniu jest mięciutka i gładka, gotowa na makijaż.

Produktem extra w mojej pielęgnacji jest też kwas hialuronowy 3%, mój akurat pochodzi z marki Hello Beauty. Używam go codziennie wieczorem, dodając niewielką ilość do mojego kremu i muszę przyznać, że naprawdę widzę różnicę. Ciężko jest mi to opisać, ale moja skóra jest jakby gęstsza, pełna i mocno nawilżona. Naprawdę, aktualnie jestem mega zadowolona ze stanu swojej cery. Uważam, że kwas hialuronowy jest składnikiem must have w codziennej pielęgnacji skóry! Ogromnie polecam Wam się nim zainteresować. 


Przechodząc do makijażu muszę oczywiście napisać o nowym podkładzie Wet'n'Wild, o którym pisałam Wam w październiku. Jestem nim absolutnie zachwycona i jak najbardziej zasługuje on na miano ulubieńca. Wszystko co chciałybyście o nim wiedzieć znajdziecie w tym wpisie. Żeby już się tak nie powtarzać to napiszę tylko, że jest to całkiem dobrze kryjący podkład, o pięknym, świetlistym wykończeniu, który nosi się po prostu idealnie. Marzenie dla cery suchej i normalnej.

Kolejnym moim ulubieńcem jest sypki puder Air Spun, którego recenzja w końcu pojawiła się na blogu, właśnie w październiku. Będę to stale podkreślać, że jest to najlepszy puder i to nie tylko jeśli chodzi o średnią półkę cenową, ale w ogóle. Dla mnie plasuje się on odrobinkę wyżej niż Laura Mercier i biorę to na klatę :D Idealnie utrwala i wygładza skórę, dla mnie to taki fotoshop w pudrze. U mnie to stały bywalec w toaletce.

Jeśli mnie znacie to na pewno wiecie, że uwielbiam mieszać ze sobą kosmetyki. Po co nakładać jeden brązer skoro można użyć dwóch lub nawet trzech różnych i osiągnąć rewelacyjny efekt na skórze? No właśnie ;) I ja w październiku mieszałam dwa różne! Najpierw sięgałam po brązer Tropikal Kiss od My Secret żeby ładnie wymodelować buzię, a potem dodawałam odrobinę ciepełka w postaci Butter Bronzera od Physicans Formula. Ten duet, a właściwie to trio, bo w My Secret mamy dwa odcienie, wygląda na skórze przepięknie. Oba kosmetyki są u mnie naprawdę mocno eksploatowane i widać to po zużyciu, bo w Butter Bronzerze mam już denko, a Tropical Kiss z okrąglutkiego wypiekanego pudru stał się już zupełnie płaski.

Mam jeszcze dwa produkty do oczu. Po pierwsze rewelacyjny eyeliner w pisaku od Eveline, który zastąpił mi mojego ulubieńca od Wibo we współpracy z Katosu. Ten z Eveline jest tak samo dobry i przesiadka z tamtego na ten nie zrobiła mi żadnej różnicy. Kreseczki malują się same, są ostre jak brzytwa i idealnie czarne. Bardzo Wam go polecam, chociaż wydaje mi się, że jestem ostatnią osobą, która go testuje :P

Drugim ulubieńcem jest tusz do rzęs L'Oreal Volume Million Lashes. Uwielbiam ostatnio ten kosmetyk, bo robi z rzęs firanki. To, że są teraz takie długie to w głównej mierze zasługa odżywki, której używam, ale to dopiero dobry tusz wyciąga z nich 100%, a w tym przypadku to nawet i 200%. Ogólnie jestem ogromną fanką mascar tej marki i uważam, że jest wiele propozycji godnych uwagi. Kto pamięta jak uwielbiałam tusz VML So Couture? :D 

I to już wszystko jeśli chodzi o ulubieńców. Napiszcie mi koniecznie co sprawdziło się u Was i proszę powiedzcie, że nie tylko ja mam dość roku 2020... Ciekawe czym jeszcze zaskoczy  Nie, cofam to, nie jestem ciekawa...

10:00

Recenzja podkładu Wet'n'Wild Photofocus Dewy Lumineux | Podkład rozświetlający

Recenzja podkładu Wet'n'Wild Photofocus Dewy Lumineux | Podkład rozświetlający

10:00

Recenzja podkładu Wet'n'Wild Photofocus Dewy Lumineux | Podkład rozświetlający

Po kilku tygodniach testów jestem gotowa do napisania recenzji nowego podkładu Wet'n'Wild Photofocus Dewy Lumineux, czyli całkiem nowej propozycji tej marki - podkładu rozświetlającego. Sądząc po statystykach - szukacie jego recenzji, bo ta poprzednia, klasycznego podkładu jest aktualnie jednym z najbardziej popularnych wpisów. Ostatnio mówiła o nim Maxineczka, a ja mam go już całkiem długo i też w końcu chcę podzielić się przemyśleniami na jego temat. 

Ogólnie sprawa wygląda tak, że podkład kosztuje 30 złotych, kupicie go w Rossmannie, a opakowanie jest praktycznie identyczne jak wersji klasycznej - różnica polega na tym, że producent zabrał nam 2 ml produktu i podkład ma 28 ml pojemności ;) Buteleczka jest szklana z czarną zakrętką, a aplikatorem jest łopatka. 

Zapach tej wersji różni się od poprzedniej i według mnie jest nieco przyjemniejszy i delikatniejszy. Ulatnia się natomiast w momencie aplikacji, zatem nie powinien nikomu przeszkadzać. 

Konsystencja podkładu jest dość płynna, lekko wodnista i taka mokra. Przypomina mi niegdyś popularne podkłady w kropelkach (najbardziej to Gosh Foundation Drops). Nic nie wskazywałoby na to, że ten podkład ma jakiekolwiek krycie, bo z reguły tego typu formuły to jakieś lekkie podkłady. Ten natomiast ma krycie i ja określiłabym je jako naprawdę porządne. Jedna cienka warstwa wyrównuje kolor w 80%, wystarczy dołożyć niewielką ilość aby praktycznie całkowicie zakryć wszelkie niedoskonałości. 

Prawdą jest, że to podkład rozświetlający, bo po aplikacji skóra bardzo się błyszczy. Wygląda to przepięknie, mega naturalnie i ta skóra jest taka świeża. Efekt glow pozostaje nawet po przypudrowaniu tego podkładu. 

Na zdjęciach widzicie moją skórę bez makijażu (1), podkład nałożony gąbką bez przypudrowania (2), kompletny makijaż twarzy z pudrem i konturowaniem (3).

Testowałam go z kilkoma różnymi bazami, korektorami oraz pudrami i z żadnym nie zauważyłam żeby ten podkład miał jakiekolwiek problemy. Na twarzy wygląda bardzo ładnie, jest trwały, ale w ciągu dnia delikatnie się wyświeca - wystarczy odcisnąć nadmiar sebum i na nowo można cieszyć się świeżym makijażem. 

Jeśli mam być szczera to podchodziłam do niego dość sceptycznie, mimo, że lubię rozświetlające podkłady. Obawiałam się, że to nie będzie udana propozycja i, że po świetnym matowym podkładzie wypuścili "ulepszoną" i "zmienioną" formułę podkładu rozświetlającego. Cieszę się, że moje przypuszczenia się nie potwierdziły ;)

To, co nie do końca mnie przekonuje to jego odcień. W ciemno wzięłam Soft Beige i jest on taki troszkę dziwny. Niby jasny, ale na skórze delikatnie ciemnieje i ma pomarańczowo-różowe tony. Muszę rozejrzeć się za czymś bardziej dopasowanym do mojej karnacji, a ten będę mieszać z mixerami lub innymi podkładami.

Podsumowując jestem naprawdę pod wrażeniem właściwości tego podkładu. Jest lekki na skórze, wygląda przepięknie, super krycie i trwałość. Tak, serio to poza nietrafionym odcieniem nie mam się do czego przyczepić. Tak, więc bardzo gorąco polecam Wam go przetestować ;))

13:24

Kosmetyczne hity sprzed lat | Czy ktoś je jeszcze pamięta? | Sleek, Essence, The Balm, Astor, Rimmel i inne

Kosmetyczne hity sprzed lat | Czy ktoś je jeszcze pamięta? | Sleek, Essence, The Balm, Astor, Rimmel i inne

13:24

Kosmetyczne hity sprzed lat | Czy ktoś je jeszcze pamięta? | Sleek, Essence, The Balm, Astor, Rimmel i inne

Cześć wszystkim. Dzisiejszy post będzie dość nietypowy, do tej pory nic w tym stylu nie pojawiało się na moim blogu. Wpis będzie dotyczył kosmetycznych hitów sprzed lat, które kiedyś były wielkim bum, każdy je miał, chciał, używał i pragnął. Kilka propozycji wyszło od Was na moim Instagramie kiedy to zostawiłam okienko na odpowiedzi.

Przygotowując ten wpis przejrzałam archiwum swojego bloga, ale też przejrzałam masę filmów na YT i powiem Wam, że mega fajnie tak cofnąć się kilka lat wstecz. Dzisiaj część produktów jest już wycofana ze sprzedaży, część ma zmienione formuły, a inne pozostały w formie niezmienionej. 

Zapraszam Was zatem na szybki przegląd kosmetyków, których kilka lat wstecz wszystkie używałyśmy! ;)

1. Paletki Sleek - nie mogłam zacząć od czegoś innego niż od tych palet. Kultowe, w dobrej cenie, w topowych kolorach! Perły Sleeka były ultra intensywne, a maty mięciutkie i kremowe w dotyku. Sama miałam kilka tych palet i pamiętam jak serce biło mocniej kiedy pojawiały się nowe. Kiedyś chciałam mieć je wszystkie!

2. Paletka korektorów Catrice - swego czasu miała swoje 5 minut na moim blogu, jest też gdzieś jej recenzja. Pamiętam, że bardzo ją lubiłam i podobała mi się forma opakowania. Kilka odcieni w jednym pudełeczku wydawało mi się takie bardzo profesjonalne... ;)

3. Pomadki Wibo Eliksir - to był hit! Te pomadki były genialne. Ich opakowanie lubiło się połamać, ale formuła tych pomadek była uwielbiana przez kobiety. Miały bardzo ładne kolory i były mocno kremowe. Nie miały nic wspólnego z obecnie królującymi pomadkami matowymi. Kosztowały niecałe 10 zł, a na promocji w Rossmannie wychodziły po 4 z groszami.

4. Tusz Lovely Curling Pump Up - kiedyś był to mój ulubiony tusz na świecie i nie wyobrażałam sobie go nie używać. Wiem, że wiele z Was do dzisiaj go uwielbia. Moja przygoda z tym tuszem zakończyła się kilka lat temu, ale nie miałabym problemu z powrotem do niego, bo dawał rewelacyjny efekt.

5. Żelowy podkład Rimmela - ja go uwielbiałam, był genialny i pamiętam jak podkradałam go mamie i siostrze. Wszystkie ubolewałyśmy kiedy go wycofali i szczerze mówiąc, że wspominam ten podkład do dzisiaj i jakby nie ogarniam dlaczego zniknął z oferty. Jego zapach był przepiękny i ta wyjątkowa żelowa konsystencja :)



6. Żelowy eyeliner Essence - ja miałam kolor butelkowej zieleni i uwielbiałam go. Oczywiście miałam też pędzelek skośny Essence i to nim malowałam swoje pierwsze kreski. Wiem, że ten eyeliner był hitem i wiele osób ubolewało gdy marka go wycofała.

7. Pędzelek Essence - kuleczka, którą miałam w kilku egzemplarzach. Na start był to całkiem dobry pędzelek. 

8. Cień Catrice 420 Talk Like An Egytpian - to był taki piękny drobinkowy cień, coś na wzór aktualnych turbopigmentów. Taka złota perełeczka wśród produktów drogeryjnych. Pamiętam, że polecała go Katosu.

9. Puder sypki Essence - to był bardzo matujący puder uwielbiany przez masę dziewczyn. Ja kończyłam jedno opakowanie i kolejne już leżało w szufladzie. Wracałam do niego kilkukrotnie.

10. Balsamy EOS - kiedyś był na nie prawdziwy szał i każdy chciał mieć swoje jajeczko. Potem podobne balsamy wypuszczały inne marki, starając się dorównać oryginałowi. Ja pamiętam, że miałam ciemnoróżową wersję tego jajeczka i zakrętka dostała się w zęby mojego psiaka :P

11. Korektor Bell BB w pędzelku - kochałam ten korektor! Był mało wydajny, ale zupełnie mnie to nie zrażało. Był tak kremowy, tak mocno kryjący i lekki zarazem, że szok. Swego czasu można było go kupić w Naturze, a potem to już tylko w sieci. Obecnie jest już chyba wycofany.

12. Korektor Collection - no kto nie miał tego korektora? Kilka lat temu to był chyba jedyny tak tani i dobrze kryjący korektor. Ja, pewnie jak większość z Was, zawsze kupowałam je na Allegro. U mnie super też sprawdzał się jako baza pod cienie.

13. Błyszczyki Essence Stay With Me - pamiętam że miałam odcień Milkshake, a Red Lipstick Monster nagrywała o tych błyszczykach jakiś film. One były mega gęste i bardzo długo siedziały na ustach. I aplikator miały taki śmieszny w formie pałeczki. 

14. Podkład Astor Perfect Stay 24H - w ogóle co stało się z tą marką? Nie ma jej już stacjonarnie w drogeriach i jak w sumie nie za bardzo widziałam w jej ofercie kosmetyki dla siebie, tak ten podkład był rewelacyjny. Kremowy, nawilżający i super kryjący.

15. Paletki Iconic Makeup Revolution - pamiętacie jak ta marka szturmem weszła na rynek i zalała nas produktami inspirowanymi wysokopółkowymi kosmetykami? Tak było z tymi paletkami, ale też cieniami foliowymi itd. Ja miałam wersję Iconic 3 i lubiłam tą  paletkę, ale pozbyłam się jej niedługo po zakupie. Pigmentacja cieni pozostawiała sporo do życzenia, chociaż zestawienie kolorystyczne było bardzo ładne.

16. Baza pod cienie Avon - moja pierwsza baza pod cienie jaką miałam. Nawet kiedyś nagrałam filmik z jej recenzją, który hulał na YT :P Nie martwcie się już dawno zniknął. Tak czy inaczej dużo osób ją polecało i ja także byłam w tym gronie.

17. Puder Ben Nye Banana - ten puder jest świetny do dzisiaj i wiele wizażystek ceni go w swojej pracy. Ja również przeszłam przez jeden taki giga słoik tego pudru i z miłą chęcią bym do niego wróciła ;)

18. Paleta The Balm Meet Matte Nude - jedna z tych palet, o której huczał cały urodowy światek, bo to była jedna z pierwszych palet w całości z matowymi cieniami dobrej jakości. Cienie były ogromne, paleta miała też duże lusterko i tak naprawdę wciąż możecie ją kupić. 

19. Rozświetlacz The Balm - przyznać się kto miał Mary Lou? Ja swój egzemplarz mam wciąż i to już od ponad 7 lat! Nie używam jej na klientkach, a jedynie na sobie i to bardzo, bardzo rzadko, bo mam do tego produktu ogromny sentyment. 

20. Pomadki Nyx Soft Matte Lip Cream - musowe, matowe i komfortowe pomadki. Pamiętam jak otwierał się internetowy sklep Nyxa i złożyłam w nim swoje pierwsze zamówienie. Te pomadki bardzo lubiłam i uważam, że są one naprawdę bardzo dobre.

21. Pędzel Hakuro H50S - flat top do podkładu w tej mniejszej wersji. Wersja klasyczna była większa, a ten maluch pojawił się trochę później. Pędzel, który był polecany wszędzie. Ja swój zamawiałam na stronie ladymakeup ;) 

I to wszystko co chciałam Wam dzisiaj pokazać. Na pewno nie pokazałam Wam wszystkich hitów z ubiegłych lat, bo już w tym momencie przypomniało mi się o podkładzie Revlon i farbkach do ust ze Sleeka, więc tych kosmetyków jest cała masa ;)

Napiszcie mi koniecznie jakie jeszcze kosmetyki były używane te 5, 10 czy 15 lat temu :) Chętnie poczytam Wasze komentarze! 

17:23

Moje 4 ulubione rozświetlacze o mokrym wykończeniu | Rozświetlaczowa rewolucja!

Moje 4 ulubione rozświetlacze o mokrym wykończeniu | Rozświetlaczowa rewolucja!

17:23

Moje 4 ulubione rozświetlacze o mokrym wykończeniu | Rozświetlaczowa rewolucja!

Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu marki kosmetyczne udoskonalają formuły rozświetlaczy. Odchodzi się aktualnie od mocno pudrowych produktów tego typu. Obecnie coraz więcej produktów ma jeszcze bardziej świetliste i mokre wykończenie niż do tej pory. 

I ja też aktualnie szukam takich ultra błyszczących, mokrych wręcz, rozświetlaczy, które na skórze pozostawiają błyszczącą łunę, ale bez tej pudrowej bazy - kurczę nie wiem jak to ubrać w słowa, ale postaram się to w dzisiejszym wpisie zaprezentować najlepiej jak potrafię ;) A tak w ogóle to pokażę Wam moją świętą czwórcę ;) rozświetlaczy. Każdy z nich daje efekt, o którym wcześniej wspomniałam. 



Teraz w końcu mogę przejść do moich aktualnie ulubionych rozświetlaczy. 

GLAMSHOP X MSDONCELLITA TURBOHAJLAJT

W całym dzisiejszym zestawieniu ten rozświetlacz jest tym najmocniejszym. Ma przepiękny jasny, szampański odcień. Jego formuła jest taka jaką znamy z innych turborozświetlaczy z Glamshopu. Ja bardzo ją lubię i uważam, że to właśnie ona jest odpowiedzialna za ten efekt mokrej skóry. Mój egzemplarz jest już dość mocno wyeksploatowany, bo naprawdę lubię po niego sięgać. Nie spotkałam się do tej pory z tak intensywnym błyskiem ;) Istotną informacją w jego przypadku jest fakt, że sprawdzi się on nawet przy ekstremalnie bladych karnacjach.



I HEART REVOLUTION GLOWING HEARTS GODDESS OF FAITH

To serduszko nie tak dawno znalazłam w drogerii Natura. Dotykając testera moje serce zabiło mocniej. To jest naprawdę genialny, wypiekany rozświetlacz o złoto-brzoskiwniowo-różowym odcieniu. Mimo, że ma w sobie delikatnie chłodną nutę to ja go uwielbiam, a zwykle takich rozświetlaczy nie kupuję. 



PAESE WONDER GLOW 

Ten rozświetlacz w zeszłym roku robił ogromną furrorę w świecie beauty i wcale mnie to nie dziwi. To przepiękny złoty rozświetlacz o masełkowatej konsystencji. Nie jest to produkt wypiekany, a raczej klasyczny prasowany rozświetlacz.

CATRICE LIMITED EDITION GLOW PATROL C01 MUSE 

Dla mnie jest to rozświetlacz niezwykle wyjątkowy i pomimo, że nie możecie go już kupić, ponieważ ta limitka jest z zeszłego roku, to i tak postanowiłam go tutaj umieścić. Wiele osób porównywało ten rozświetlacz z rozświetlaczem Diora, więc, no słuchajcie, musi coś w nim być! Jest przepiękny i daje ultra mocny błysk. Może jest odrobinkę delikatniejszy od TH z Glamshopu, ale według mnie to też trochę inne wykończenie i formuła.



Zostawiam Wam jeszcze swatche. Pierwsze zdjęcie z lampą, drugie w świetle naturalnym dziennym :)


Znacie któryś z rozświetlaczy, które pokazałam Wam dzisiaj? Jestem bardzo ciekawa jakich rozświetlaczy Wy aktualnie używacie i czy też zauważyłyście tą zmianę w formułach tych produktów ;) Dajcie znać, czekam niezmiennie na Wasze komentarze <3


12:16

Najlepszy puder sypki na świecie | Recenzja Air Spun Loose Face Powder

Najlepszy puder sypki na świecie | Recenzja Air Spun Loose Face Powder

12:16

Najlepszy puder sypki na świecie | Recenzja Air Spun Loose Face Powder

Nie potrafię odpowiedzieć Wam na pytanie, dlaczego tak długo zwlekałam z recenzją swojego ukochanego pudru! Jestem aktualnie na 4 albo nawet i na 5 opakowaniu, czyli zużyłam go już około 300 gramów! Zapraszam Was dzisiaj na recenzję pudru Coty Air Spun Loose Face Powder w odcieniu Translucent Extra Coverage, produktu, który przetestowałam wzdłuż i wszerz, w każdych możliwych warunkach.

Puder Coty Air Spun zamknięty jest w plastikowym, dość prostym opakowaniu, które mieści aż 65 gramów produktu. Jak na puder to olbrzymia pojemność, biorąc pod uwagę np. puder Laura Mercier 29 g, pudry Wibo około 10-15 g, puder Too Faced Peach Perfect 35 g. Jego cena to około 60 zł, ja zawsze zamawiam go na stronie Cosibella.



Przyznam, że wizualnie to on raczej nie zachwyca, nie wiem co autor grafiki i koloru opakowania miał na myśli, no ale przecież nie oceniamy książki po okładce... W środku dołączony jest zawsze taki duży puszek, którego ja pozbywam się z prędkością światła, bo jest naprawdę beznadziejny :D Poza puszkiem oczywiście mamy siteczko z dość dużymi dziurami, przez które puder wydobywamy. Jest ich dość sporo, przez co nietrudno jest przesadzić z ilością.

Nie da się nie zwrócić uwagi na zapach tego pudru. W momencie otworzenia opakowania dokoła unosi się intensywny i dość ciężki zapach. Osobiście wolałabym, gdyby ten puder w ogóle nie miał zapachu albo był on o połowę delikatniejszy. Części osób naprawdę on przeszkadza, ja się już przyzwyczaiłam, ale jest też grono osób dla których ten zapach jest przyjemny. Dla mnie ciut za mocno duszący. Na szczęście nie towarzyszy nam on przez cały dzień, a jedynie w momencie aplikacji i chwilkę po, a potem znika bezpowrotnie. 


Sam puder zasługuje zdecydowanie na pochwałę - ogólnie rzecz biorąc stosunek ceny do jakości i pojemności (!) jest w tym przypadku re-we-la-cyj-ny!!! A jakbym miała się bardziej rozpisać to tak: genialnie utrwala makijaż na kilkanaście godzin (to też produkt, którego używam na klientkach), nie zmienia odcienia podkładu, pięknie wpasowuje się w odcień skóry, pozostawia długotrwały efekt miękkiego matu bez grama suchości, a w przypadku poprawek jest bardzo plastyczny, po odciśnięciu sebum bibułką, chusteczką, czymkolwiek, znowu wygląda perfekcyjnie, nie podkreśla suchych skórek, bardzo dobrze sprawdza się w okolicy pod oczami, nadaje się zarówno do lekkiego omiatania skóry, jak i do bakingu, jest bardzo mocno zmielony, pozostawia skórę wygładzoną.


Dla mnie ten puder nie wygląda na skórze ciężko chociaż nazwa tego odcienia brzmi trochę hardcorowo i trochę jak szpachla ;), ale coś w tej nazwie jest. Puder faktycznie nie pozostawia na skórze koloru, chociaż w opakowaniu jest delikatnie beżowy, a to krycie rozumiem jako wygładzenie skóry. Ten efekt jest naprawdę nieziemski. Przypudrowany tym pudrem korektor pod oczami wygląda pięknie i nic nie zbiera się w załamaniach przez wiele godzin. Według mnie nadaje się on zarówno do cer suchych, bo nie ściąga, mat jest bardzo naturalny, no i zawsze można użyć go w mniejszej ilości. Cery tłuste i mieszane sięgając po ten puder będą nakładały go odrobinę więcej, nie tracąc przy tym na efekcie nieskazitelnej cery ;)


Moim zdaniem to najlepszy puder sypki jakiego używałam, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty i mega mocno go polecam. Zgadza się z każdym korektorem i podkładem, z którymi go testowałam, nie wysusza skóry, nie zapycha, nie uczula. Uwielbiam go i wybaczam intensywny zapach. Jeżeli szukacie genialnego pudru to musicie go wypróbować. Gwarantuję, że pokochacie go tak samo jak ja! 


A czy Wy macie swój ulubiony puder sypki? Polecacie coś konkretnego? A może znacie gagatka, o którym jest dzisiejszy wpis? Podzielcie się swoimi wrażeniami ;)

13:02

Siła makijażu, czyli #powerofmakeup | Makijaż na pół twarzy | Mój stosunek do makijażu na przestrzeni lat

Siła makijażu, czyli #powerofmakeup | Makijaż na pół twarzy | Mój stosunek do makijażu na przestrzeni lat

13:02

Siła makijażu, czyli #powerofmakeup | Makijaż na pół twarzy | Mój stosunek do makijażu na przestrzeni lat

Dziewczyny malujecie się na co dzień? A może jesteście z tych, co w ogóle nie uznają makijażu albo wręcz przeciwnie - bez makijażu nie pójdziecie nawet po pieczywo do sklepu? Jestem ogromnie ciekawa jaki jest Wasz stosunek do makijażu i czy korzystacie z jego dobrodziejstwa 😊 

Bo dzisiaj będzie właśnie o sile makijażu, czyli #powerofmakeup. Napiszę Wam czym dla mnie jest makijaż, cofając się kilka lat wstecz, bo mój stosunek na przestrzeni czasu trochę się zmienił. Pokażę też jak dużo makijaż zmienia ;)

Jako nastolatka stawiałam w nim swoje pierwsze, mniej lub bardziej świadome, kroki. Błędy starałam się korygować na bieżąco, chociaż nie wszystko było dla mnie widoczne. Kiedyś wydawało mi się, że ten makijaż po prostu być musi. Że jak już zaczęłam się malować to nikt bez makijażu zobaczyć mnie nie może. I obowiązkowo nie może zostać pominięty żaden etap. Nie raz i nie dwa było u mnie mocne oko i czerwone usta, co w przypadku 15-letniej dziewczyny dawało efekt kobiety koło 30-stki. Dochodzę do wniosku, że musiałam się wyszaleć. 

Dodam, że nie miałam problemu z trądzikiem. Wszystkie pryszcze na mojej twarzy znały umiar i nie spędzały mi snu z powiek. Mimo tego i tak nosiłam podkład, ale to wynikało z faktu, że mam od dziecka czerwone policzki i starałam się ukryć ten mankament. Przez liceum używałam podkładu Bourjois Healhty Mix (testując w międzyczasie inne podkłady, bo przecież wtedy już miałam bloga). Chociaż to był ciągle czas kiedy kolorowe cienie były na porządku dziennym, a ja chciałam wszystkim dookoła pokazać swoje umiejętności. Cały czas się uczyłam i kombinowałam. Ten wysiłek się opłacał. No i po tych wszystkich latach w końcu jestem tu gdzie teraz. 

Aktualnie nie mam potrzeby udowadniania nikomu tego, że umiem w makijaż. Robię to przede wszystkim dla siebie. Jestem zadowolona z efektu jaki uzyskuję. W tej dziedzinie nie można zwalniać, cały czas trzeba się doskonalić. Makijaż dodaje mi wyrazistości i pazura. Lubię siedzieć przed lustrem i patrzeć jak nabieram wyrazu. 

Nie mam jednak problemu by wyjść z domu bez makijażu, bo maksymalnie przykładam się do pielęgnacji swojej cery. Tak, więc spacer z psem na spacer czy pójście do sklepu bez makijażu nie jest dla mnie problemem. Są też takie dni kiedy po prostu nie chce mi się malować i wtedy nawet gdzieś po mieście śmigam bez mejkapu. I nie sądzę wcale, że kogoś tym krzywdzę, że straszę itd. To wciąż jestem ja.

A za siłę mojego makijażu uznaję teraz świetlistą cerę i długie, gęste rzęsy (dzięki odżywce), które po pomalowaniu są przepiękne. Lubię delikatne cienie, błysk, lubię kreskę i nude usta. Dzięki makijażowi oczy stają się większe, bo kończą się tam gdzie cieniowanie. Mogę delikatnie poprawić usta, nadając im pomadką pełniejszy kształt.

O sobie bez makijażu myślę, że to moja bardziej dziecięca wersja. I czasami naprawdę lubię poczuć się jak dziecko. 

Na każdym zdjęciu jestem ja. Daje Wam pogląd jak dużo zmienia makijaż lub jego brak ;)


 Jestem bardzo ciekawa czy lubicie się bez makijażu, bo w makijażu to wiadomo, że każdy czuję się odrobinkę pewniej i może góry przenosić ;) Lubicie te Wasze poranne metamorfozy przed lustrem? No i jak to u Was jest z #powerofmakeup? 

Copyright © majmejkap , Blogger